Skocz do zawartości

Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 24
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź
22 godziny temu, katlia napisał:

A fakt, zapomnialam. Wszyscy w Polsce sa fluent ;) 

Nie mowie, ze wszyscy sa w Polsce fluent, ale z odrobina checi naprawde idzie sie tego jezyka nauczyc w szkole. Zwlaszcza jak sie ma ojca obywatela US i planuje sie emigracje. ;) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co nie zmienia faktu ze poza glownymi miastami w Polsce nie mozna sie porozumiec po angielsku, i polska mlodziez nadal musi sie douczac angielskiego przez korepetycje, prywatne kursy i zagraniczne szkoly. Zreszta rozmawialam z kilkoma nauczycielami angielskiego i wszyscy twierdza ze metoda i poziom nauczania jezyka w szkolach sa fatalne. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Naukę języka, każdego, olewają i nauczyciele i uczniowie. Dlaczego mój tata, który zaraz po wojnie zdawał maturę do dziś potrafi wiele po łacinie powiedzieć i czyta że zrozumieniem. Dodam że nigdy w swym zawodowym życiu nie używał tego jezyka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 7/6/2017 o 15:19, katlia napisał:

A fakt, zapomnialam. Wszyscy w Polsce sa fluent ;) 

Może nie wszyscy ale uwierz mi że dzisiejsza młodzież radzi sobie świetnie. Co roku mamy przynajmniej kilku/kilkunastu studentów na w&t i jeszcze się nie zdarzyło żeby chociaż jeden nie mówił biegle.  

Nie wiem czy to akurat nasze szczęście ale duża część z nich miała studia wykładane w tym języku więc posługiwanie się nim na co dzień  nie stanowiło dla nich najmniejszego problemu. 

Zresztą nie ważne - nie o tym temat. Wyjechanie na turystycznej, zmiana statusu na F1 ( przy szkole językowej) żeby czekać kilka długich lat na GC jest wg mnie zupełnie bezsensowne.  Może się myle ale pewnie zdarzy się jej chociaż raz ze stanów wyjechać a wtedy i tak musi starać się o wize w ambasadzie.  Więc po co od początku kombinować? 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ci co jezdza na W&T najczesciej przechodza testy jezykowe. Często musza zaliczyć ileś tam punktów aby na program sie załapać. To prawda, ze większość szkół ma angielski od podstawówki, ale poziom często fatalny. Ja zauważyłam, ze większość Polaków którzy cos umieją to po prostu boi sie mowić i wola udać, ze języka nie znają. Choc mam wrażenie, ze sie to powoli poprawia. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Według mnie problem leży w tym że szkoły uczą języka "na papierze.". Same słówka i gramatyka. Konwersacje? Rzadko. Dlatego mało kto po takiej szkole ma odwagę mówić po angielsku. Ja byłam tak uczona również

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak też było ze mną, teoretycznie angielski umiałam ale przez pierwsze miesiące bałam się odezwać. 

Natomiast weźcie pod uwagę to, że my jesteśmy z innego pokolenia i faktem jest że język za naszych czasów w szkołach kulał. Ale rozmawiamy o ludziach sporo młodszych, teraz na programy przyjeżdżają studenci urodzeni w latach 95-99 więc naprawdę wiele się zmieniło. Niektórzy mieli angielski już w przedszkolu, zdarzali się też tacy którzy przeszli przez kurs angielskiego dla niemowląt - nie żartuje. 

I oczywiście gdzieś na zabitych dechami wioskach dalej nie jest kolorowo, natomiast pewnie nawet nie zdajecie sobie sprawy że w teraźniejszych czasach każda lepsza szkoła - uniwersytet warszawski, jagiellogski, gdański, sgh, politechnika warszawska, wrocławska czy nawet częstochowska itd jak i większość prywatnych szkół  prowadza studia dzienne wykładane w języku angielskim (matematyka, fizyka, elektronika czy mba)  I coraz więcej studentów się na nie decyduje, więc  nie jest tak źle jak wam się wydaje.  Naprawdę mnie często młodziaki zaskakują. 

I nie zrozumcie mnie źle , nie pisze że wszyscy mówią biegle jednak większość 20 latków posługuje się angielskim na dość dobrym poziomie. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja o swoich brakach językowych oraz o tym jak bardzo jest on beznadziejny przekonałem się względnie niedawno po tym jak zacząłem oglądając wiadomości po angielsku i niewiele z nich rozumiejąc (najwięcej z tych ekonomicznych rozumiałem). A już nie wspomnę ,że jak są jakieś interesujące ogłoszenia to bez translatora się nie obejdzie. W jeszcze większe osłupienie wprawiło mnie to ,że moi znajomi , którzy pod innymi względami naukowymi są kompletnymi  beztalenciami , wrzucają na fejsa takie memy ,których ja nawet po przetłumaczeniu nie rozumiem a oni pojmują je w lot bez tłumacza. A najgorsze ,ze oni uczyli się go krócej i nie mam zielonego pojęcia gdzie oni go sobie tak dobrze przyswoili .Pomijam tych , którzy dorabiali sobie w Anglii  bo naprawdę daje to ogromnie dużo. Jeden mój przyjaciel nauczył się perfekcyjnie angielskiego grając w gry komputerowe przez Internet z obcokrajowcami. Boli mnie to straszliwie ale brakuje mnie pomysłu jak się doszkalać w tej kwestii.

 

 

Nie wiem do której grupy mnie zaliczysz czy do dinozaurów czy do młodziaków, ale ja np. miałem angielski w przedszkolu itd. A jeszcze zanim poszedłem do przedszkola to jedyne kreskówki jakie pozwalali oglądać były na Cartoon Network w języku angielskim (przedtem nawet nie było polskiej wersji)  , także byłem obsłuchany w 100%.  W podstawówce jak to w podstawówce angielski był na niskim poziomie(żadnych mecyji nie uczyli)  , aczkolwiek jakoś przyswajałem sobie język (a kto by sobie nie przyswajał, mając go praktycznie 4 dni w tygodniu po 1,5h dziennie bo na lekcjach + prywatnie) .Ale w sumie wszyscy mnie chwalili za znajomość i lotność w angielskim . Gimnazjum to już była porażka bo co semestr to był inny nauczyciel i na dodatek nie nadający się nauczyciela języka obcych. Jeden to nawet zamiast uczyć nas języka to przez cały semestr ( a może nawet rok) uczył nas kultury i tradycji angielskiej. I czasem śpiewaliśmy jakieś piosenki Rolling Stonesów lub Beatlesów. W międzyczasie chodziłem na prywatne zajęcia i coś Wam powiem 70% zajęć to była gramatyka niezależnie od poziomu ja już miałem dosyć Contininali , czasów zaprzeszłych itd. ZERO rozmówek (a przeszedłem chyba 3 albo 4 szkoły) .Pominę kwestie ,ze ja już szedłem tym standardem ,ze od gimnazjum uczono nas dwóch języków obcych w tym niemieckiego i pomimo najszerszych moich chęci (większych nawet jak do angielskiego) nie wyniosłem z tych zajęć praktycznie nic. Mówie tutaj także o liceum. Potem było liceum tutaj było na początku makabrycznie po półroczu przyszła bardzo sensowna babka by odejść w ostatnim roku i znowu był horror . W międzyczasie dalej tłukłem szkoły językowe. Później inny mój przyjaciel mieszkający w USA przez dwa lata i chodzący tam do szkoły , stwierdził ,że ważniejsze są słówka a nająć trzy czasy na początek w 100% mnie to wystarczy . .Aż do studiów ba jakby podliczyć moje studia (zmiana kierunków po inż.) to wychodzi ,ze miałem 4 lata angielskiego na studiach a w tym roku co nie miałem to miałem przedmiot po angielsku. I może zacznę od studiów na AGH-u poziom angielskiego miałem możliwie największy ze wszystkich grup (wiem bo mój brat również tam studiował  i on totalny lajk zdał wszystko łącznie z B2 na 4,5) .Babka nas cisnęła jak tylko mogła , ale tez tylko z gramatyki przez 4 semestry na palcach jednej ręki mogę podliczyć ilość konwersacji na zajęciach i dyskusji i było to pod koniec jak nas przygotowywała do egzaminu B2 . Z tym B2 też są jaja bo moja grupa miała widocznie trudniejszy test niż grupy inne (wcześniejsze, późniejsze), także u mnie wszyscy skończyli na 3,0. .Przedmiot po angielsku to była kpina , egzamin był do wyboru albo po polsku albo po angielsku. Po angielsku był na takim poziomie ,że zdaliśmy go wszyscy łącznie z grekami , którzy ledwo co dukali cos po angielsku. Babka mówiła gorzej niż ja  .Przejdźmy teraz do UEK-u . Ja bałem się mówić po angielsku aż do studiów na UEK-u , gdzie babka wprowadziła takie wymagania ,ze olała gramatykę a położyła nacisk na słówka, słuchanie , czytanie a szczególnie mówienie. I tam by pozdawać wszystko ( bardzo wysoko punktowana aktywność na zajęciach a testy na koniec były tka trudne ,że opłacało się ,zwalniać się z nich poprzez aktywność )  , nawijałem non stop na zajęciach . I dzięki temu + kilku znajomych , którzy mieli styczność z krajami anglosaskimi przekonałem się ,że przy porozumiewaniu się  : po pierwsze zachowaj spokój , po drugie używają prostych słów i na pewno się dogadasz ale najważniejsze to nie wpadać w panikę i naprawdę starać się zrozumieć druga osobę. Gorzej ze zrozumieniem jej . Podsumowując jestem delikatnie mówiąc załamany swoimi poziomem angielskiego i bardzo mocno zastanawiam się jako go podnieść tylko nie bardzo chce mnie się iść do jakiejś szkoły językowej. Na tą chwilę planuje uczyć się w ten sposób ,ze biorę tekst (byle jaki ogłoszenie na amerykańskiej stronie , jakiś news) i go tłumacze .Jak nie rozumiem słówka to wypisuje i się go uczę (w Internecie można znaleźć wymowy więc luz).

 

Musze też zaprotestować nad jedną rzeczą i nie odnosi się ona tylko do języka angielskiego ale tez do innych przedmiotów uczonych w szkole. Szkoły wiejskie ( na pewno podstawówki i gimnazja , nie wiem jak z liceami ale podejrzewam podobnie) maja zwykle wyższy poziom niż szkoły w miastach. Bierze się to stąd ,że jak wiejskie dzieci chcą iść gdzieś dalej (czyt. wykształcić się w mieście) to nie mogą odstawać  nawet muszą być lepsze od miastowych. Stąd ogromny nakład na zajęcia pozalekcyjne douczania przez szkołę.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...