david7211 Napisano 7 Kwietnia 2010 Zgłoś Napisano 7 Kwietnia 2010 "Ameryka nie ma już siły, by grozić palcem" wywiad z Romanem Kuźniarem, byłym szefem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Paul Kennedy pisał, że zagrożeniem dla mocarstwa jest „rozciągnięcie jego imperialnych sił”. To ono może spowodować upadek światowej potęgi. Stany Zjednoczone prowadzą dwie wojny w odległych miejscach globu, borykają się z kryzysem finansowym. Ucierpiał też ich wizerunek. Postrzegane są jako kraj nadużywający siły, nie liczący się z innymi. Czy to zmierzch amerykańskiej potęgi? Zapowiedź końca imperium? - Czym innym jest potęga, czym innym dominacja czy hegemonia, a czymś innym światowe przywództwo. Z pewnością mamy do czynienia z odwróceniem trendu. Ameryka przestaje być hegemonem, którym chciała być za administracji George’a Busha. To zresztą owo agresywne dążenie do zdobycia hegemonii położyło jej kres. W drugiej połowie 2008 roku, w związku z kryzysem finansowym doszło do zahamowania tej tendencji. Od tej pory możemy mówić o początku końca dominacji USA. To, co się stało będzie nas, czyli Zachód, obciążać przez następne kilkadziesiąt lat. W tym czasie z pewnością wyłoni się kilka innych ośrodków siły. Czyli zmierzch potęgi? - Choć mówienie o końcu amerykańskiej potęgi jest przedwczesne, to mamy do czynienia z istotną zmianą. Siła militarna USA jest wciąż bezkonkurencyjna, a ich udział w wydatkach wojskowych świata sięga mniej więcej 50%, co oznacza, że Amerykanie wydają na zbrojenia tyle samo co wszystkie pozostałe państwa globu razem wzięte. Jednak z uwagi na trudności wewnętrzne, utratę legitymizacji, a także ze względu na pewne zmiany w sferze wojskowości – do których wrócę później – Stany Zjednoczone nie są w stanie dyktować innym regionom i państwom zachowań. A więc koniec hegemonii. - Hegemonia USA była krótkotrwała. Było to raczej marzenie o hegemonii. Ameryka Busha porwała się, by zrealizować ów sen. Grupa sprawująca władzę w USA w tym czasie chciała przekształcić światowe przywództwo w hegemonię. Mogło do tego dojść jedynie dzięki bardzo szczególnemu układowi sił, w którym ważną rolę odgrywali ideologowie neokonserwatyzmu, ale także przedstawiciele „kompleksu wojskowo-przemysłowego”. Te dwie grupy uznały, że teraz nadszedł moment, by Ameryka zmieniła swą rolę z przywódczej, w której się przekonuje partnerów poprzez swój przykład i własny wkład, do określonych rozwiązań, w rolę hegemona. Czym różni się światowy przywódca od hegemona? - Mocarstwo przywódcze stoi na straży reguł, które są podzielane przez wszystkich. Wpływa na innych poprzez swój potencjał, szczodrość, troskę o interesy całości, ale także przez przykład. Mocarstwo hegemoniczne wymusza posłuch siłą militarną lub groźbą jej użycia. Stawia się ponad regułami, które obowiązują innych: macie przestrzegać zasad, ale one nas nie dotyczą. Wojna w Iraku z 2003 roku miała być demonstracją tej właśnie siły: możemy zaatakować w każdym miejscu globu bez oglądania się na prawo międzynarodowe, normy moralne czy faktyczne powody. Tu chodziło tyleż o Irak, co o pokazanie reszcie świata, kto tu rządzi. Było to zachowanie prymitywne i brutalne. Można było przewidzieć jego skutki, dlatego protestowałem przeciw amerykańskiej interwencji w Iraku. Z jednej strony potężne zaangażowanie militarne i łączące się z tym wydatki. Z drugiej utrata pozytywnego wizerunku. - Ameryka straciła bardzo wiele ze swej atrakcyjności przywódczej. W tej chwili nie można powiedzieć, by rzeczywiście przewodziła światu. Wciąż posiada potężny potencjał, który nie został znacząco uszczuplony. Jednak ze względu na antyprzykład, jaki dała całemu światu w mijającej dekadzie, nie posiada już jednak autorytetu przywódcy. Przywództwo wymaga legitymizacji, czyli także daleko idącej akceptacji ze strony innych. Zużyły się również instrumenty jej przywództwa. Nie dysponuje już pieniędzmi, którymi mogłaby uwodzić świat. Dziś Amerykanie mają 100 tys. wojska w Afganistanie, niemal 100 tys. wojska w Iraku i nie są w stanie nigdzie więcej wysłać swoich oddziałów, choćby to było potrzebne. Ugrzęźli w dwóch wojnach i nie są w stanie nikomu więcej grozić palcem. Owszem, USA mogą wysyłać samoloty bezzałogowe przeciw terrorystom na pograniczu afgańsko-pakistańskim. Ale nie są już w stanie wysłać swoich wojsk, aby wymusić konkretne zachowania na innych państwach. Nie tylko ze względu na niewystarczające zasoby militarne, ale również ze względu na opór pozostałych uczestników stosunków międzynarodowych. Od razu zawiązałaby się koalicja mocarstw, które stanowczo sprzeciwiłyby się kolejnej interwencji USA. Ameryka sama sobie związała ręce poprzez głupoty, które popełniała w ostatniej dekadzie. Ostrzegałem przed skutkami tych działań i im się sprzeciwiałem. Wówczas strategiczni analfabeci i naiwni miłośnicy USA mówili, że kieruje mną ślepy antyamerykanizm. Amerykański sen o hegemonii przyczynił się więc do obecnego kryzysu USA. - Tak właśnie. Hegemonia w dzisiejszym świecie jest niemożliwa. Jest również złem w sensie moralnym. Hegemon bez zahamowań używa siły, niosąc zniszczenie i śmierć. On wie, że nawet jeśli uczyni coś strasznego, nie będzie nikogo, kto go skarci. Ten film z Wikileaks pokazujący amerykański helikopter strzelający do niewinnych ludzi na ulicach Bagdadu, także dziennikarzy, trafnie pokazuje ten syndrom: jesteśmy ponad prawem i najsilniejsi. Z poczucia bezkarności rodzi się ten straszny rodzaj arogancji. Hegemonia dzisiaj jest jednak również niewykonalna. Próba jej zdobycia prowadzi bowiem do powstania koalicji równoważących. Na świecie było wystarczająco dużo potencjału, by przeciwstawić się Ameryce. Jego mobilizacja musiała jednak potrwać dłuższy czas. To wtedy powstała koalicja, okrzyczana przez polskich publicystów mianem „egzotycznej”. Francja, Niemcy i Rosja połączyły swe stanowiska nie ze względu na sympatię czy sojusz. Chodziło o to, by powstrzymać USA przed wojną w Iraku. Do tej koalicji dołączyły m.in. Chiny oraz inne państwa, przerażone tym, co może nastąpić po Iraku Hegemonia posiada jeszcze jedną wadę, której nie rozumieli rządzący Ameryką. Posiadając siłę hegemona, stajemy się nie tylko mniej przyzwoici, ale też mniej inteligentni. Można by powiedzieć: jesteśmy tak mocni, że nie musimy być mądrzy, roztropni, przebiegli, bo przecież „moc jest z nami”. I wtedy, brak zahamowań prowadzi do poważnych błędów, zarówno w sferze strategicznej jak i ekonomicznej. Kredyty wysokiego ryzyka, które doprowadziły do kryzysu finansowego z 2008 roku były przejawem tej samej arogancji, która pchnęła Amerykanów do wojny w Iraku. To były dwie strony tego samego medalu: z jednej strony subprime a drugiej shock and awe.To była „filozofia” hucpy, tupetu i zupełnego braku hamulców, wyrażającego się w przeświadczeniu, że „możemy zrobić każdy numer, nic nas nie powstrzyma”. Hegemonia sprawia, że traci się rozum i powściągliwość. A powściągliwość strategiczna i finansowa jest cenniejsza niż pośpiech i nadużywanie siły w wykorzystywaniu każdej nadarzającej się okazji. Strategiczne myślenie w kategoriach "hulaj dusza, piekła nie ma" jest wyrazem historycznego analfabetyzmu. Stanami Zjednoczonymi w tamtym okresie rządzili właśnie strategiczni analfabeci, którzy posiadali swoich sojuszników w Wielkiej Brytanii, i w innych krajach, także w Polsce. Potęga państwa jest zawsze relatywna. Zależy od siły konkurentów. Jednym z głównych kandydatów do roli nowego supermocarstwa i głównego konkurenta USA są Chiny. Niektórzy, jak Steven Mosher twierdzą, że dążenie do hegemonii jest wpisane w chińskie myślenie strategiczne. Czy i kiedy Chiny mogą stanąć na czele światowego „koncertu mocarstw”? - To co jest tradycją chińskiej myśli strategicznej, to harmonia i równowaga, unikanie konfliktów i uzgadnianie interesów. To stało się począwszy od XVIII wieku przyczyną upadku Chińczyków w zderzeniu z dialektyczną cywilizacją Zachodu, która za motor zmian uważa konflikt. W naszej kulturze postęp dokonuje się poprzez sprzeczności i konflikty. Mówienie, że hegemonia jest właściwa chińskiemu myśleniu o polityce uważam za nieprawdziwe, co nie wyklucza, że w bardzo odległym horyzoncie czasowym Chiny mogą pójść śladem Zachodu i „dorosnąć” do hegemonii. W bardzo długiej perspektywie Chiny mogą dojść do tego miejsca, w którym obecnie stoją USA. Jednak, żeby sprawować hegemonię trzeba posiadać te atuty, które w tej chwili posiadają Stany Zjednoczone, a które kiedyś posiadały Niemcy, Wielka Brytania czy Francja. Aby być mocarstwem hegemonicznym, trzeba posiadać gigantyczny potencjał gospodarczy, który – co ważne – jest innowacyjny. Konieczna jest przewaga technologiczna. To dzięki niej Niemcy pokonały Wielką Brytanię w końcu XIX wieku. Drugim ważnym elementem ekonomicznym są rezerwy finansowe gromadzone w walucie własnej. Póki co Chińczycy kapitalizują swoje dochody w dolarze. Z pierwszego i drugiego wynika trzeci atut – potęga militarna, w tym zwłaszcza power projection, czyli zdolność do długotrwałego zaangażowania wojskowego z dala od własnego kraju. To posiada tylko Ameryka. Trzecim ważnym elementem jest tzw. soft power, czyli atrakcyjność kulturowa danego państwa. Chiński model rozwoju (...) musiałby zyskać międzynarodowy "seksapil" nie tylko dla Azji Wschodniej, ale na skalę globalną. Poza tym hegemon musi posiadać cały system powiązań politycznych, dzięki którym może wywierać wpływ na otoczenie. Tak jak Amerykanie którzy posiadają Sojusz Północnoatlantycki, Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Organizację Państw Amerykańskich. Nawet jeśli dojdzie do tego, że Chiny będą posiadały wszystkie te czynniki, to wątpię, by – podobnie jak USA – straciły głowę. Chińczycy są powściągliwi. Trudno jednak mówić o tak odległej przyszłości. Wykracza ona poza możliwości prognozowania. Jak będzie wyglądał, Pana zdaniem, przyszły ład światowy? Czeka nas nowy podział dwubiegunowy czy może wielobiegunowy? Czy koniec dominacji USA będzie spokojny czy też towarzyszyć mu będą światowe turbulencje w postaci regionalnych konfliktów i wojen? - Jeśli będzie dochodziło do wyładowań, to jedynie lokalnie. Przejście od dwubiegunowego porządku międzynarodowego do świata jednobiegunowego, w którym Ameryka była czynnikiem porządkującym, dokonało się w sposób pokojowy. Zimna wojna zakończyła się w sposób pokojowy. Konflikty i wojny wystąpiły jedynie lokalnie – na Bałkanach, na obrzeżach ZSRR, na Bliskim Wschodzie. Nie było to jednak nic porównywalnego z pierwszą czy drugą wojną światową, albo z wojnami napoleońskimi. Sądzę, że przejście do nowego porządku międzynarodowego będzie się dokonywało stopniowo. Pytanie brzmi, czy Amerykanie wytrzymają ten proces, czy nie przyjdzie jakiś nowy Bush, który zapragnie militarnie powstrzymać przejmowanie przywództwa przez nowe mocarstwa czy koalicję mocarstw. Tak jak było w przeszłość – jedno państwo chciało utrwalić hegemonię, inne mocarstwa chciały je powstrzymać. Wojny wywoływali najmocniejsi, a nie słabi – Francja Napoleońska, Niemcy. Ich agresywna polityka prowadziła do niezamierzonych konsekwencji, nad którymi nie można było zapanować. W przypadku USA sądzę, że będzie to jednak pewien rodzaj strategicznych szachów z elementami żywiołowości. Jeżeli jako Zachód nie popełnimy głupstw, to nie jesteśmy skazani na marginalizację. W tej chwili nie mamy już jednak marginesu błędu. Nie stać nas na kolejny Irak czy Afganistan. Wciąż jednak dysponujemy całym szeregiem przewag. Takich jak? - Na przykład gospodarka, finanse, technologia, powiązania dyplomatyczne i nadal atrakcyjność modelu społecznego i kultury. Mamy jednak również cały szereg słabości, które nas obciążają. Z jednej strony nasza kultura jest atrakcyjna, z drugiej wynika z niej poważne obciążenie – np. poprzez niekorzystne trendy demograficzne; one są przecież warunkowane kulturowo. Jest nas coraz mniej. Inni nie mają tego obciążenia kulturowego. Demografia wciąż ma znaczenie. Witalność demograficzna jest podstawą witalności cywilizacyjnej. To zostało dowiedzione, tego nie da się oszukać. Niemniej jednak, Zachód jeszcze przez długi czas będzie w stanie utrzymywać ważne miejsce w stosunkach międzynarodowych, ale nie narzucając już światu swoich warunków. Ameryka będzie musiała się układać z wieloma partnerami, chcąc opanować zmieniający się porządek międzynarodowy. W sensie geopolitycznym Europa pozostanie na uboczu, ale gospodarczo i cywilizacyjnie będziemy jeszcze długo ważnym biegunem. Wielka współzależność interesów, to, co teraz widzimy np. między Chinami i USA (symbiotyczna Chimeryka) będzie sprawiała, że przejście do nowego ładu świata powinno być pokojowe. Jest Pan optymistą! Nie obawia się Pan, że jakiś „nieracjonalny” konflikt, np. na Bliskim Wschodzie może nas wciągnąć w kolejną wielką wojnę? - To jest zawsze możliwe. Sądzę jednak, że już potrafimy radzić sobie z takimi sytuacjami. Orginalny tekst pod adresem http://konflikty.wp.pl/kat,1020229,title,A...,wiadomosc.html
Jim Beam Napisano 8 Kwietnia 2010 Zgłoś Napisano 8 Kwietnia 2010 Towarzysz profesor Kuzniar jak widac nie lubi USA. Nie on pierwszy i nie ostatni, przeciez juz tow. Chruszczow zapewnial ze niebawem Zwiazek Radziecki przegoni gospodarczo USA. Wiemy jak sie skonczylo. Szczegolna niechecia pala towarzysz Kuzmiar do Busha i amerykanskiej polityki w ostatniej dekadzie. Moja uwaga: Poza nieukrywana niechecia do Ameryki towarzysz profesor klamie (swiadomie wprowadza w blad?). Pisze ze amerykanskie wojska uwiklane w Irak i Afganistan (lacznie 200 000 zolnierzy) nie sa w stanie nigdzie indziej wyslac juz swych sil. Przemilcza fakt, ze USA ma na calym swiecie kilkadziesiat duzych baz wojskowych, ktore puste nie sa. Lacznie sily zbrojne USA licza ponad 1 400 000 osob (sluzba czynna!) plus 850000 rezerwistow i rezerwistek. i USA moze ich wyslac gdziekolwiek zechce czy panu Kuzniarowi sie to podoba czy nie. jeszcze dwa cytaty z profesora i moje komentarze. "Wojna w Iraku z 2003 roku miała być demonstracją tej właśnie siły: możemy zaatakować w każdym miejscu globu bez oglądania się na prawo międzynarodowe, normy moralne czy faktyczne powody. Tu chodziło tyleż o Irak, co o pokazanie reszcie świata, kto tu rządzi. Było to zachowanie prymitywne i brutalne. Można było przewidzieć jego skutki, dlatego protestowałem przeciw amerykańskiej interwencji w Iraku. " Oczywiscie rezolucja 1441 ONZ nigdy nie miala miejsca. Jak rowniez uzycie gazow bojowych przez Husseina. Wojska amerykanskie zajmujac Irak koncentrowaly sie na zwalczaniu wojsk irackich i unieszkodliwieniu centrow dowodzenia a nie bombardowaniu ludnosci cywilnej - ale to i tak wystarczajaco, by profesor nazywal to "zachowaniem brutalnym i prymitywnym". Przypuszczam, ze wysadzenie w powietrze autobusu z dziecmi przez "bojownika o wolny Irak" wedlu profesora brutalne nie jest. "Ten film z Wikileaks pokazujący amerykański helikopter strzelający do niewinnych ludzi na ulicach Bagdadu, także dziennikarzy, trafnie pokazuje ten syndrom: jesteśmy ponad prawem i najsilniejsi. Z poczucia bezkarności rodzi się ten straszny rodzaj arogancji. " Ten film pokazuje jedynie, ze ludzie popelniaja bledy a wsrod 1.5 miliona zolnierzy zdarzaja sie idioci. Nie tylko wsrod zolnierzy zreszta, jak widac profesorow to tez nie omija. ps. przeraza mnie tylko fakt, ze ten czlowiek jest doradca polskiego Ministra Obrony Narodowej.
Rekomendowane odpowiedzi
Temat został przeniesiony do archiwum
Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.