t0d Napisano 11 Września 2007 Zgłoś Napisano 11 Września 2007 Temat napisany po troszę ku przestrodze, po trosze by się pochwalić umiejętnościami pisania prozy (sami przyznacie, po przebrnięciu przez całość że tekst nie jest krótki ;-)) i po trosze by się pochwalić że sobie dałem radę, mimo zmęczenia, wkurzenia i ogólnego zażenowania.. Po trzy i pół miesięcznym pobycie w Stanach i paru dniach w Kanadzie, postanowiłem wrócić na łono ojczyzny, co nie było łatwe ale od początku: Wtorek, 21 sierpnia, godzina 12:30, czasu lokalnego, Mississauga: wsiadam do samochodu gdzie czeka mnie 1,5h przeprawa przez granicę Kanada/USA na lotnisko w Buffalo, NY. Dotarłem tam (na lotnisko) około 14 - trochę poczekałem w kolejce do checkinu, odebrałem kartę pokładową na pierwszy segment podróży: BUF-ORD-WAW - posnułem się trochę po lotnisku, podładowałem lapka, obejrzałem jeden odcinek macgywra - ogólnie miło mijał mi czas - samolot miałem o 16:35 także sporo czekania.. Godzina 16:40, po raz pierwszy dowiaduję się o problemach z samolotem, zaraz po tym jak poprzedni pasażerowie wysiedli. Pracownica linii United powiedziała że proces okrętowania nieco się opóźni (tak o 10-15 minut), ponieważ czekają na mechaników którzy mają sprawdzić jedną drobną usterkę. Już wtedy samolot był opóźniony, ale nadal miałem sporo wolnego czasu (tak 5-6 godzin na przesiadkę w Chicago) także specjalnie się nie martwiłem - usterka miała być przecież drobna. Po umówionym kwadransie jednak, zasłyszałem od jednego pracownika United że jest 90% prawdopodobieństwo że wylecimy - także cały czas było nieźle. Potem długo długo nic - aż w końcu około 17:40, przez megafon poinformowano nas o tym że starają się zorganizować inny samolot, na wypadek gdyby tego nie udało się naprawić. Jednocześnie poproszono osoby z późniejszymi połączeniami z Chicago na inne lotniska, by staneli w kolejce tak by zabezpieczyć ich dalszą podróż. Stanie w kolejce mijało bardzo powoli, bo pasażerowie grymasili - a to za wcześnie, a to za mało czasu na odprawę itd. Do agentki United zostało jedynie parę osób - aż tu nagle rozdzwoniły się telefony z informacją że ten lot został anulowany i nie udało się znaleźć innego samolotu na lot do Chicago (można było wykupić usługę która umożliwiała takie informowanie). Zapytałem się co w takim razie mam robić - iść po nowy bilet, z inną trasą. Znowu stanie w kolejce: Znowu prawie godzinę. Po tym jak w końcu udało mi się stanąć przed pracownicą United, już chciałem wręczyć jej listę lotnisk w Polsce na które mógłbym polecieć - byle do Polski, ale powiedziała mi że nie może zmieniać miejsca docelowego, ze względu na ograniczenia mojej taryfy na bilecie. Trudno. Myślałem że również będę grymasić tak jak osoby którym zabezpieczono już dalszą podróż tworząc stosowne rezerwacje. Nic bardziej mylnego: agentka poprosiła o bilet, po paru chwilach oddała nowy z trasą na dzień następny (via Chicago i Toronto do Warszawy), voucher na hotel i dwa vouchery na taksówkę. Powiedziała gdzie są taksówki i to wszystko z jej strony. Jak usłyszałem trasę to aż się roześmiałem - żeby z Buffalo lecieć do Chicago a potem znowu do Toronto?! Trudno - co ma być to będzie i przystałem na tą trasę, bo nie miałem wyboru, tego dnia z Buffalo nic innego już nie startowało. Transport do hotelu (Lord of Amherst - nikomu nie będę polecał bo poza łóżkiem i darmowym internetem nie ma w nim nic ciekawego) i z hotelu miałem już ustawiony - poszedłem poszukać jakiegoś McDonald'sa by zjeść coś na ciepło. Nie udało się - powróciłem więc do hotelu, przepakowałem się trochę (bo plecaczek trochę przyciężki) i poszedłem spać. Po paru godzinach wstałem, zniosłem majdanek na dół - szczęśliwie taksówka już czekała. Po przyjeździe na lotnisko jakieś 20 po 6 rano do Buffalo, ustawiłem się w jednej kolejce do check-in'u - musiałem powiedzieć co to jest "Warsaw" i jaki ma kod to lotnisko, bo ta pracownica linii united braki w wiedzy nadrabiała widocznie urodą.. Nie dość że zaraz po odprawie musiałem stanąć w kolejce: , To jeszcze mnie Transportation Security Administration (TSA) wykorzystało do sprawdzenia w jakim tempie idzie im kolejka: około 25 minut - bo dokładnie to nie wiem ponieważ zaraz po tym jak doszedłem do miejsca w którym kierowali do odpowiedniego stanowiska z rentgenem, zostałem zaprowadzony przez jednego pracownika na bok, na osobną kontrolę (no bo w końcu paszport biometryczny z Polski jest podejrzany.. Albo uznali że pewnie jestem z tych co gwałcą bydło i zażynają kobiety.. Anyway, zostałem skierowany na dokładniejszą kontrolę polegającą na: po pierwsze zdjęciu wszystkiego co zwykle w hameryce: buty, zegarek, telefony, pasek, wszystko z kieszeni, i całą elektronikę z bagażu w osobny pojemnik (komputer, aparat i odtwarzacz mp3). Kurtkę też oczywiście (bo z racji fajnej pogody, była niezbędna). To wszystko poszło pod rentgen, natomiast mały terrorysta, poszedł do takiej bramki która zamykała się z obu stron, po czym głos z automatu powiedział by rozłożyć ręce i przez chwilę pozostać w bezruchu. Następnie z dysz rozmieszczonych po obu stronach zostało wypuszczone sprężone powietrze (stopniowo: głowa, kark, barki, tułów, brzuch, biodra, łydki), a potem nastąpiła krótka przerwa, podczas której było słychać wyłącznie serię mechanicznych odgłosów - okazało się że nie wykryli nic w ten sposób. Na marginesie: coś podobnego, tylko jeśli chodzi o dokładność to taki mniejszy brat (sprawdzane: głowa, tułów, łydki)było podczas wejścia na CN Tower w Toronto. Wracając do mojej kontroli: po przejściu tego hmm czegoś, prosto do bramki wykrywacza metali, zapikałem - sam nie wiem czemu: w kieszeniach nie miałem nic, pasek zdjęty, buty też, okulary z plastiku, spodnie nigdy mi nie pikały.. widocznie chcieli by terrorysta czuł się złapany.. nie poddałem się jednak i z modulantem afektywnym na ustach stanąłem obok tejże bramki, czekając na sprawdzenie ręcznym wykrywaczem metalu. Pan z TSA mi powiedział żebym usiadł spokojnie i zaraz do mnie przyjdzie - a co mi tam, współpracowałem. Po paru (słownie 2-3) minutkach do mnie przyszedł i wyjaśnił że zaraz poprosi mnie o to bym wyciągnął każdą ze stóp z osobna, a on ją ręcznie sprawdzi. Potem, według instrukcji, stanąłem w "pajacyka" i zrobił mi macankę - na siłę czegoś szukali i nie mogli znaleźć ani wykrywaczami, ani ręcznie.. W ten sposób to oni sobie takie opóźnienia sami robią że aż mi się śmiać chce. Tak czy siak, udało mi się przetrwać. Według instrukcji sobie usiadłem, i patrzyłem jak mi przeszukują bagaż: znowu, bez wyraźnego powodu (na przyszłość będę chyba jakoś kontrolnie woził ze sobą biały proszek i plastelinę z wystającymi drucikami podpiętymi do zegarka - zaraz obok koranu, żebym po prostu nie czuł się tak że przeze mnie czas marnują - ale widocznie płacą im od godziny). W plecaku pani sobie pooglądała skarpety, majtki (bo to przecież bobomba mogła być!) trochę makulatury (mapki, ulotki, rozkłady jazdy, stare bilety itd - ot, tak by pokazać u nas na wsi ;-)) - i parę książek (o zgrozo, jedna była z samolotami na okładce - grunt że umiała czytać, że to nie jest podręcznik "Porywanie samolotów dla opornych". Jak wzięła do ręki aparat, uświadomiłem sobie że jedyne zdjęcia na karcie pamięci to wspomniana wcześniej kolejka na lotnisku i sam terminal - no bo jak na prawdziwego terrorystę przystało, muszę zrobić rekonesans miejsca w które mam uderzyć - aż ze 3 osoby sobie patrzyły na te zdjęcia - to im krzyknąłem że na komputerze mam trochę ponad 3000 innych, jak chcą to możemy razem pooglądać.. Odpuścili. Oddali mi buty, i wszystkie pozostałe rzeczy do których zaglądali (a zaglądali wszędzie: nawet do portfela: no bo mógłbym tam przewozić kilka ładunków wybuchowych albo jakąś bazookę) - szybciutko się ubrałem (buty, pasek, portfel, zegarek, telefony, mp3..) i spakowałem komputer i aparat bo mam już to przećwiczone (niech no policzę ile razy: Warszawa, Waszyngton, Nowy Jork, Orlando, Buffalo razy 2 - w sumie 6 takich kontroli). Od momentu ustawienia się w kolejce po check-in'ie do wejścia na teren bramek minęło jakieś 30 minut - ale jeszcze miałem co najmniej drugie tyle w zapasie bo samolot o 8:00. Chwilę poczekałem na ławeczce, upewniłem się że tym samym rzęchem ze stajni Boeing'a przyjdzie mi lecieć - poznałem po charakterystycznie pozdzieranej farbie z dzioba (znowu: jak na prawdziwego porywacza przystało mam zdjęcia: ). Model 737-300 był o ile mnie pamięć nie myli jednym z pierwszych w tej klasie (lata 70/80..) - mam nadzieję że AirCanada albo LOT się lepiej spiszą (pisałem to w Chicago przed wejściem na pokład kolejnego samolotu..) bo tutaj to cóż: różnica między linią low-costową którą leciałem z NY do Orlando (z telewizją satelitarną przy każdym fotelu) a tym czymś ze stajni United jest jak dzień do nocy - nawet stewardessy w liniach jetBlue były jakoś tak "bardziej" - uśmiechnięte, pełne wigoru i humoru. A te to już zmęczone życiem.. Po 1,5h locie, udało się przyziemić mojemu dyliżansowi - chyba nic nie zgubił po drodze, bo zaraz po naszym wyjściu zaczęli okrętować następną grupę rydzykantów. Lotnisko w Sikago: 4 terminale (dla zmyłki nazwane: 1, 2, 3 i 5), pomiędzy którymi kursuje kolejka (widoczna zaraz po wylądowaniu - nie muszę z niej korzystać). Sklepy wolnocłowe ;-) McDonald's (starczy mi już tych zupek chińskich) i znowu pełno hindusów w obsłudze. Parę godzin czekania i mogłem już iść do samolotu do Toronto. Po wejściu na pokład maszyny airbus a319: , myślałem że wszystko będzie w porządku - może klimatyzacja dziwnie się zachowywała bo ze szczelin wentylacyjnych (nad każdym oknem) wydostawała się para - zupełnie jakby w upalny i parny dzień, otworzyć lodówkę czy zamrażalnik. Chwilę jeszcze postaliśmy, bo pilot powiedział że ma drobną usterkę, którą już naprawiają i mamy odlecieć. Rozwiązaniem okazało się zrestartowanie komputera pokładowego, ale zanim do tego doszło, nasz lot stracił swój slot i musieliśmy czekać na kolejny wolny. Po około godzinie czekania, w końcu ruszyliśmy do kołowania - pojeździliśmy tak sobie jakieś 10 minut, po czym okazało się że wróciła usterka - pilot nie czekając na mechaników, zrestartował komputer: znowu przez chwilę sobie pokołowaliśmy, po czym zatrzymał się i powiedział że pojawiła się usterka natury mechanicznej a nie elektrycznej jak wcześniej i powiedział że musimy dobić z powrotem do bramki. Na miejscu okazało się że naprawa potrwa co najmniej godzinę - więc wstałem i poszedłem do stewardess powiedzieć że jak wylecimy z sikago o 17:25 czasu lokalnego, to po dwu godzinnej podróży, w Toronto będę o 18:25 - lot do Polski będę miał w 5 minut później. Czyli, przez te 5 minut musiałbym: wyjść z samolotu, znaleźć stanowisko biletowania LOT'u, odebrać boarding pass, znaleźć bramkę i się załadować - niemożliwe. Poszedłem więc do jednej panienki, która skierowała mnie do drugiej, która dała mi voucher na jedzenie, i powiedziała że tak długo jak mają zamiar wylecieć (czyli nie odwołują tego lotu), nic nie może dla mnie zrobić. Poszedłem więc do jeszcze innej pracownicy United, przedstawiłem sytuację z przesiadką, i dla odmiany, odesłała mnie do "International Reservations". Tam postałem dla odmiany w kolejce, po czym przedstawiłem sytuację przedstawicielce United - ta po dopytywaniu się co chwila swojej koleżanki / opiekunki, wynalazła mi lot do Warszawy przez Amsterdam, powiedziała również że moje bagaże, które jej opisałem (duży pomarańczowy + mniejszy niebieski z JTP na przedzie) zostały wystawione z samolotu i już za chwilę je na nowo oznaczą i załadują do tego lotu do Amsterdamu - i oczywiście powiedziała żebym się już o nic nie martwił bo wszystko będzie ok. Po przydługawym locie (bo ze względu na inne opóźnienia zrobił się bałagan nad tym lotniskiem - stąd na starcie byliśmy opóźnieni 20 minut) wylądowałem w Amsterdamie na lotnisku Schiphol. Zgodnie z tym co widziałem na wbudowanym w fotel przede mną wyświetlacz LCD (na którym to ogląda się filmy, ew. mapki z obecnym położeniem) poszedłem od razu do kontroli paszportowej, za którą "ALL PASSANGERS", czyli jak ostatnio sprawdzałem "ALL" znaczy "WSZYSCY" pasażerowie, mają odebrać bagaż z taśmy wskazanej na wyświetlaczu i udać się do odprawy celnej - poczekałem parę minut aż się wytoczą bagaże, potem do samego końca - i nic; nie było moich. Lekka panika, wlazłem na wydzieloną część hali bagażowej przeznaczoną na przeszukiwanie bagaży przez celników - pierwszego z brzegu zapytałem się gdzie zgłosić zaginięcie bagażu. Ten skierował mnie do pierwszej osoby wolnej na stanowisku obok - pracownicy United Airlines zajmującej się bagażem. Ta w ogóle nie wiedziała co ja od niej chcę, więc wyjaśniłem sytuację po raz 1 w Amsterdamie. Jej przełożony, któremu musiałem powtórzyć swoją historię, skierował mnie do check-in'u LOT'u i powiedział że bagaż na pewno będzie na mnie czekał we warszawie. Poszedłem rzewnym krokiem w kierunku informacji, która znajdowała się już poza odprawą celną (którą jak gdyby nigdy nic przeszedłem - ich broszka że sobie gadali), tam skierowali mnie na jeden kraniec terminalu 1 (z 3 - ale wszystkie w zasięgu krótkiego spacerku): tam okazało się że już skończyli okrętowanie, odsunęli rękaw i są gotowi do startu: 15 minut przed czasem. Pracownica innej linii lotniczej, jak się zapytała gdzie mam bagaże to jej opowiedziałem gdzie myślę że mam bagaże - zapytała dlaczego.. No to historia znowu opowiedziana (na boku odhaczajmy: 3). Zostałem więc przekierowany do przedstawiciela LOTu na tym lotnisku, znowu opowiedziałem historię - kobieta nie była w stanie mi znaleźć jakiegoś wczesnego lotu (najwcześniej o 18:30 z Amsterdamu) - zrobiła mi rezerwację, i skierowała do przedstawiciela linii United Airlines, bo pod ich kodem była zakładana i zmieniana ta rezerwacja. Tam znowu uświadomiłem rozmówczynię (5) co od niej chcę i dlaczego - postukała w klawiaturze i stwierdziła że to moja wina że nie zdążyłem na samolot do Warszawy. Więcej: według niej byłem już odprawiony (zrobiłem check-in) - jak się zapytałem jej, gdzie w takim razie mam "boarding pass". Zamilkła. Postukała jeszcze trochę i po 2-3 minutach dała mi zmieniony bilet na powrót via Frankfurt am Mein. Poinstruowała bym przy odprawie w Lufthansie powiedział by Lufthansa skontaktowała się z LOT'em w sprawie mojego bagażu - bo na karteczkach poświadczających nadanie bagażu, ostatni segment był (w założeniach) realizowany przez LOT. Poszedłem więc do check-in'u Lufthansy, powiedziałem żeby się skontaktowała z LOT'em w sprawie mojego bagażu. Na co jej odpowiedź była jakże prosta i dobitna: "why?". Opowiedziałem więc swoją historię kolejnej osobie (6) - poszperała w notatniku i stwierdziła że ona nie ma numeru do LOT'u, ale zapytała się koleżanki ze stanowiska obok, i wyszło na to, że bagaże dla linii LOT obsługiwane są przez KLM Baggage Department, gdzie zostałem niniejszym skierowany. Zapytałem się pierwszej panienki z brzegu w stroju KLM gdzie mogę się dowiedzieć gdzie są moje walizki - chciała obejrzeć moje karty pokładowe (boarding pass), to się zapytałem ja: dlaczego? Jak się na mnie dziwnie popatrzyła, postanowiłem opowiedzieć swoją historię kolejnej osobie (7). Ta skierowała mnie na pierwsze wolne stanowisko KLM Baggage Dept. Gdzie uświadomiłem 8 osobę o moim fajnym dniu, który w tym momencie miał już prawie 24h (bez snu). Tamta kobitka po chwili konsultacji przez telefon stwierdziła że mam iść do pomieszczenia z numerem 16 - i pokazała kierunek. Był to mój powrót na halę bagażową z taśmociągami bagażowymi. Wejścia strzegł mało pojętny murzynek - który był również przeze mnie uświadomiony (9) - skierował mnie tam gdzie nie trzeba (na sam koniec hali bagażowej, po lewej stronie - postałem trochę w kolejce tylko po to by mi ktoś z obsługi uświadomił, że ta firma nie odpowiada za bagaże linii United), także się wróciłem i podszedłem do stanowiska KLM Baggage Dept, do którego pierwotnie miałem się udać. Tamże uświadomiłem kolejnego pracownika lotniska o mojej podróży (10) - od razu zaczął coś ustalać, a nie przesyłać mnie do innych osób. Według niego, na logikę jak to stwierdził, mój bagaż nadal jest w Sikago - bo go wypakowali, zmienili znaczniki, ale nie zdążyli załadować na nowy lot. Dał mi do wyboru opcje: 1) idę do jednego biura które się zajmuje zagubionym przez United Airlines bagażem w Amsterdamie, wypełniam raport, oni wysyłają go do Sikago, bagaż wraca via Amsterdam do Warszawy a potem do domu. Wariant 2) miał polegać na tym, że mam się zrelaksować i po prostu na lotnisku we warszaaaawie wypełniam raport, podaję adres domowy i czekam parę dni. Z racji tego że miałem jeszcze trochę czasu, wybrałem opcję pierwszą - zadzwonił więc do tego biura, opowiedział moją historię jednemu pracownikowi (on, a nie ja - także nie liczę), powiedział jak wyglądam (pomarańczowe okulary - podczas ustalania Holender rozmawiał z kimś u kogo już byłem i widocznie jest to mój znak szczególny) i następnie mnie poinstruował gdzie mam iść, co pokazać z papierków które miałem itd. Ale najważniejsze: przeprosił za zaistniałą sytuację - mimo że akurat jego firma nie miała, jak się okazuje, nic do tego - siksa w sikago nie zrobiła tego co miała zrobić, czyli nadać mojego bagażu ze zmienionym znacznikiem (zamiast trasy BUF-ORD-YYZ-WAW powinna być BUF-ORD-AMS-WAW). Tak czy siak, poszedłem do tego biura - niestety, ale osoba uświadomiona poszła coś załatwiać w trybie pilnym (kwestia zagubienia bagaży całej grupy osó - więc musiałem wyjaśnić kolejnej osobie swoją hisotrię: 11. Po konsultacjach z przełożonym powiedziała że jak wypełnię u nich raport w Amsterdamie, bagaż będę miał później (dwa dni - max). A że jej supervisor poprosił żeby i jemu opowiedzieć tą historię, postanowiłem wyjść z grympojntowskim "forget it" na ustach, machnąwszy na nich ręką. Szybko na zewnątrz by zrobić sobie pamiątkę fotograficzną: Prędziutko do bramki: znowu udowodniłem że nie jestem terrorystą (łącznie ze zdejmowaniem butów :-/ ) - do bramki, okazało się że z zakupionym w sklepie wolnocłowym w Sikago alkoholem mnie nie puszczą i że muszę nadać bagaż.. no to się cofnąłem i nadałem - jak już gubić bagaż to każdy jaki mam. Pierwszy lot trwał tak krótko że nawet nie zdążyłem nic napisać "na gorąco" - włączyłem komputer zaraz po tym jak rozdali przekąski, napisałem 2 zdania - a tu już przygotowania do wylądowania we Frankfurcie am Mein, i trzeba było wyłączyć całą elektronikę. Krótka przeprawa z bramki A1 do bramki B56 (tak z 30 minut szedłem z małym postojem w międzyczasie) - dla odmiany znowu mnie sprawdzali - tym razem nie musiałem zdejmować butów. Autobusem marki Mercedes do samolotu i w końcu na Okęcie. Widoczek na Wraszwkę: Tam już tylko udanie się przez kontrolę paszportową a potem z terminala pierwszego na terminal drugi by odebrać bagaż (plecak z płynem ze sklepu wolnocłowego) i do biura zgubionych bagaży, w terminalu nr 1. Po raz kolejny opowiedziałem swoją historę, tym razem na szczęście po polsku (bo już mi słów brakowało pod koniec wizyty w Amsterdamie jak mówiłem wszystko po angielsku) - wypełniłem raport z informacjami o tym jak wyglądały walizki - podałem adres domowy i z pokwitowaniem wyszedłem, znowu bez kontroli, poza granicę celną. Krótkie poszukiwania rodziców i podróż do Łodzi samochodem. Rekapitulując: wyjazd z Mississaugi k. Toronto o godzinie 12:30 we wtorek 21 sierpnia (18:30 czasu polskiego), postawienie stopy na lotnisku w Warszawie o 18:30 w czwartek, 23 sierpnia o 18:30 - do tego jakieś 40 minut na Okęciu i trochę ponad dwu godzinna podróż do Łodzi - czyli jakieś 56-57 godzin w podróży, i tylko jakieś 5 godzin snu. Jak każde powroty z zza oceanu mają tak wyglądać to zacznę się mocno zastanawiać nad ponowną wyprawą. Nie muszę opisywać swojej miny gdy zaraz po wyjściu z okęcia odebrałem telefon od brata z pytaniem "Jak minęła podróż?".. ;D
seguar Napisano 11 Września 2007 Zgłoś Napisano 11 Września 2007 Nie no wyrazy szacunku za to opowiadanie , za sam koszmar przezyty na lotniskach zreszta tez. Ja wracalem w zeszla srode z Chicago przez Mediolan do W-wy na szczescie bez zadnych przygod
gaius Napisano 12 Września 2007 Zgłoś Napisano 12 Września 2007 Po pierwsze, to przyznam ze tekst ciekawo napisany, poniewaz doczytalem do konca a z regoly nie czytam postow dlozszych niz 3-4 paragrafy. Po drugie, to szczerze ci gratuluje dotarcia zdrowym (psychicznie) do PL i zwiedzenia dodatkowych lotnisk. Po trzecie, witam w gronie ludzi, ktorzy poznali prawdziwe oblicze globalnej awiacji w ktorej panuja prawa dzungli, jest brak informacji i odpowiedzialnosci, i wiekszosc pracownikow ma klientow w 4 literach. Takze, chce ci szczeze zyczyc szczescia w odzyzkaniu wszystkich bagazy:) Następnie z dysz rozmieszczonych po obu stronach zostało wypuszczone sprężone powietrze (stopniowo: głowa, kark, barki, tułów, brzuch, biodra, łydki), a potem nastąpiła krótka przerwa, podczas której było słychać wyłącznie serię mechanicznych odgłosów - okazało się że nie wykryli nic w ten sposób. Na marginesie: coś podobnego, tylko jeśli chodzi o dokładność to taki mniejszy brat (sprawdzane: głowa, tułów, łydki)było podczas wejścia na CN Tower w Toronto tez widzialem te maszyny w CN Towers - one maja "wywachac" materialy wybuchowe... ciekawe czy reaguja na plasteline?... Na koniec, tez dolacze swoje opowiadanie (o wiele krotsze) z tego samego cyklu. A wiec tej pamietnej soboty konca marca 2007 kiedy nawiedzil NY "snow storm" (czytaj: 2 incze sniegu), mialem sie wybrac na wakacje do CA. Lot mial byc bezposredni liniami Continental trasy Newrak-San Francisco o 7am. Niestety lotnisko zostalo zamkniete do poludnia,wiec nigdzie nie polecialem i jak sie w koncu po 6 godzinach dostalem do check-in to mi pani powiedziala ze nastepne wolne miejsce jest na lot po poludniu we Wtorek! Ale wziela bagaze i wydala boarding pass na stand by, bo byly jeszcze 2 loty do SF tego popoludnia. Wyjasnila takze, ze jak sie na stand by nie zabiore to bagaze nigdzie nie poleca i je moge tego samego dnia odebrac (po odstaniu 5 godzin w baggage claim) Oczywiscie na pierwszy stand by sie nie dostalem bo takich delikwentow jak ja bylo ok 80 na tej liscie, ale o dziwo widzialem jak pakowali moje bagaze do samolotu. Cudem sie dostalem na drugi stand by ok. godz 5pm, ale z powodu braku pilota samolot nigdzie nie polecial. Oczywiscie zapytalem sie pani, czy moje bagaze leca ze mna, a ona mruknela ze oczywiscie ze leca. Wiec siedzialem sobie w samolocie kolo kibelka, ale i tak szczesliwy z samego faktu ze siedzialem. Pilot sie w koncu znalazl i wylecielismy ok godziny 8pm nonstop do SF. W SF czekalem spokojnie na bagaze, az tasma przestala chodzic, a bagazu nie bylo - przypomne ze lece na wakacje,a nie z wakacji... Aby nie przedluzac, bagaz sie znalazl po godzienie - przylecial pierwszym samolotem! I tak prawie po 24h dotarlem to CA. Dodam, ze od nikogo nie uslyszalem zadnego "sorry". Continental - Work Hard, Fly Right!
Agula Napisano 12 Września 2007 Zgłoś Napisano 12 Września 2007 tez widzialem te maszyny w CN Towers - one maja "wywachac" materialy wybuchowe... ciekawe czy reaguja na plasteline?... Moze to sa te nowe? Pare dni temu sluchalam na CNN, ze nowe sa testowane bo te uzywane "normalnie" tak naprawde nie sa wstanie wykryc srodkow wybuchowych np. ukrytych w butach. Chociaz...jak to brzmi tak "skomplikowanie" to moze nie te, bo odprawa zajmowalaby wiecznosc...
t0d Napisano 12 Września 2007 Autor Zgłoś Napisano 12 Września 2007 kurcze ciągle zapominam dopisać :-) bagaże były w Chicago - panna z United nie zmieniłą tagów, i bagaż został - nastęnego dnia po powrocie do Polski kurier mi przywiózł do domu (a mogłem tam władować więcej kontrabandy ;-))
Jackie Napisano 12 Września 2007 Zgłoś Napisano 12 Września 2007 bagaże były w Chicago - panna z United nie zmieniłą tagów, i bagaż został - nastęnego dnia po powrocie do Polski kurier mi przywiózł do domu (a mogłem tam władować więcej kontrabandy ;-)) No widzisz, nie narzekaj Jeśli mnie pamięć nie myli to na bagaże posiane przez KLM czekałam 5 dni. Lot z Amsterdamu do Chicago. Samolot wypełniony do ostatniego miejsca. Po zabawie z immigration ludziska udają się po bagaż, który pojawia się na taśmie w oszałamiającej ilości... 8 sztuk. Zapomnieli załadować resztę
Pudy Napisano 12 Września 2007 Zgłoś Napisano 12 Września 2007 Moj bagaz zaginal w czasie podrozy na Arube, nie nadazyl za mna biedak w Miami. Kiedy dotarlem na miejsce, zostalem bez niczego, no i jak tu sie dobrze bawic?, cale szczescie ze to nie byl bagaz zony. Tuz przed zamkniecem sklepow kupilem gatki w rozmiarze "duzy chlopiec" i za pomoca nozyczek dopasowalem je do mojego rozkroku, smiechu bylo co nie miara, bo jak chodzilem to troche pilowalo
Jackie Napisano 12 Września 2007 Zgłoś Napisano 12 Września 2007 A propos majtek od czasu Amsterdamu zawsze mam w bagażu podręcznym zapasowe majtki i skarpetki. Na wszelki wypadek
rypson Napisano 12 Września 2007 Zgłoś Napisano 12 Września 2007 ciekawa opowiesc... niepotrzebne wprowadzanie humoru terrorystycznego w opisie kontroli osobistej... ciekawa podroz... ja pewnie bym nie podarowal czegos takiego... brawa za wytrwalosc, i oby jak najszybszych podrozy juz zawsze i z bagazem na wlasciwym miejscu....
t0d Napisano 12 Września 2007 Autor Zgłoś Napisano 12 Września 2007 ciekawa opowiesc... niepotrzebne wprowadzanie humoru terrorystycznego w opisie kontroli osobistej... ciekawa podroz... ja pewnie bym nie podarowal czegos takiego... brawa za wytrwalosc, i oby jak najszybszych podrozy juz zawsze i z bagazem na wlasciwym miejscu.... część z tych rzeczy pisałem "na gorąco" także wybaczcie jeśli uraziłem kogokolwiek
Rekomendowane odpowiedzi
Temat został przeniesiony do archiwum
Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.