Bo tak jest. Śmierć to koniec, nie ma po niej niczego. Mówię to z perspektywy odoby z doktoratem w naukach ścisłych.
Przy okazji - przypomniało mi się jak jednego razu w Nowym Jorku kupiłem sobie curry na wynos w Chandni na 29tej ulicy no i sobie myślę "trzeba znaleźć jakieś miejsce żeby to spokojnie zjeść". Po chwili olśnienie: Madison Sq Park, przecież tam jest mnóstwo stolików w sąsiedztwie Shakeshacka. Więc sobie siedzę, niedaleko dwie laski przy stoliku o czymś rozmawiają, nie wszystko słyszę, ale do moich uszu dotarł fragment zdania, że jedna z nich zaczęła używać konta na Grindr, więc myślę sobie, że zapowiada się ciekawie. Więc konsumuję sobie powoli swojego kurczaka tikka a tu po jakimś czasie zbliża się dwóch młodych gości. I zaczynają nawijać tekstami "czy myślę o bogu" i takie tam. Od razu widać co się święci. Mam dylemat - spławić gości i dalej przysłuchiwać się tym dwóm laskom, albo wziąć na patelnię tych gości i biorąc moje naukowe podejście rozbrajać ich religijność. Wybrałem to drugie - przynajmniej poćwiczę język. Goście to byli jacys studenci, którzy szukali chętnych do jakiś grup dyskusyjnych itp. Więc rozmawiamy, powoli wyjaśniło się jakie mam wykształcenie i moje poglądy, ale szczególnie jeden gość był bardzo entuzjastyczny na zasadzie, że "punkt widzenia na religię itp kogoś z Twoim wykształceniem może się bardzo przydać w naszych dyskusjach". Porozmawialiśmy o tym i tamtym, mój kurczak wystygł w międzyczasie a laski obok się zmyły, goście zaproponowali entuzjastycznie żebym im dał swoje namiary to się odezwą. Null, zilch, nothing - cisza. Jak się domyślam do końca trzymali dobrą twarz, ale szybko doszli do wniosku, że narobię więcej szkody niż będą mieli pożytku z mojego uczestnictwa.