Skocz do zawartości

Morderstwo na lotnisku w Vancouver.


JacekN

Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 35
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź
Napisano

Dość szeroka dyskusja toczy się w tej chwili. Chory człowiek porażony 3 razy paralizatorem zginął z powodu bezmyślnych policjantów. Zgubił się na lotnisku, a po 9 godzinach dopiero się ktoś nim zainteresował!!! Z powodu nieznajomości języka nie mógł się dogadać na lotnisku. Cała scena, łącznie ze śmiertelnym porażeniem została zarejestrowana na filmie, a to dla matki musi być wielki szok. Szczere kondolencje

Napisano

Jestes kolejnym nawiedzonym. Na video widac ze ta osoba zachowywala sie agresywnie i nie stosowala sie do polecen policjantow. W takim wypadku policja ma jak najbardziej prawo uzyc taser zeby go unieruchomic. To nie jest nic niz nieszczesliwy wypadek z ktorego policjanic beda na 100% oczyszczeni. Jakby gosc zachowywal sie racjonalnie zastosowal sie do zalecen policji to by uniknal "ride of the lightning".

Napisano

przesadzasz - w cywilizowanych krajach istnieje zasada "najpierw pytaj, potem strzelaj" - inna sprawa: czy jedynym środkiem jakim dysponują strażnicy na lotniskach są tasery? pałek nie mają? gazu?

równie dobrze polska prewencja powinna strzelać do kibolów z ostrej amunikcji - ale tego nie robi bo może ich "uspokajać" innymi środkami: armatki wodne, "blondyny", gaz pieprzowy..

według mnie na lotnisku powinni zrobić tak, że powinni przysłać kogoś kto będzie w stanie sprawdzić jego paszport i sprawdzić narodowość - a potem przesłać kogoś kto np posługuje się językiem rosyjskim albo ukraińskim (generalnie jakimkolwiek językiem naszych sąsiadów - poza niemieckim ;-) ) które, w porównaniu do angielskiego, nie są aż tak bardzo odległe od siebie (zawsze można zrozumieć te parę słów - może w ten sposób by mu ktoś pomógł)

sam się zastanawiałem co ja bym zrobił gdybym nie znał języka i gdybym nie wiedział co zrobić dalej - zobaczymy czy w takiej sytuacji też zgodził byś się z metodą "ride the lightning", która w porównaniu z tym co napisałem powyżej jest na pewno metodą najmniej uciążliwą dla służb

Napisano
przesadzasz - w cywilizowanych krajach istnieje zasada "najpierw pytaj, potem strzelaj" - inna sprawa: czy jedynym środkiem jakim dysponują strażnicy na lotniskach są tasery? pałek nie mają? gazu?

To nie byli straznicy, to byla policja ktora ma rowniez bron palna. Jakbys nie wiedzial to paralizatory sa uzwane jako opcja non-lethal. Palki wychodza z uzywania a gaz jest niepopularny srodkiem, poniewaz jest nieskuteczny w takich wypadkach jak tutaj.

Napisano
sam się zastanawiałem co ja bym zrobił gdybym nie znał języka i gdybym nie wiedział co zrobić dalej - zobaczymy czy w takiej sytuacji też zgodził byś się z metodą "ride the lightning", która w porównaniu z tym co napisałem powyżej jest na pewno metodą najmniej uciążliwą dla służb

Na pewno nie rzucalbym krzeslami i bym robil co mi nakazuje policja. Gosc niestety byl agresywny i sam sobie jest winien.

Napisano

Pytałam już na ewizie, zapytam i tutaj - czy ktoś ma pomysł na to, co ten człowiek robił przez 9 godzin na lotnisku i dlaczego się z niego nie wydostał?

Napisano
Pytałam już na ewizie, zapytam i tutaj - czy ktoś ma pomysł na to, co ten człowiek robił przez 9 godzin na lotnisku i dlaczego się z niego nie wydostał?

To jest wlanie pytanie ktore powinno byc zadane, a nie niepodstawne oskarzanie policji. Wg mnie administracja lotniska, nieszczesliwa ofiara i matka ponosza glowna odpowiedzialnosc za to wydarzenie. Dlaczego matka ktora czekala na niego na lotnisku nie starala sie go szukac. Przeciez maja PA system. Mozna bylo nadac przez PA ze Pan taki taki jest proszony do podejscia do drzwi albo o kontakt z policjantem. Sytuacja mogla byc rozwiazana w 15 minut.

Napisano

A dlaczego domniemanie takie jest ze nie starala sie go szukac a moze go szukala??

tutaj jest tekst o tym co sie dzielo:

"W Vancouver miał wylądować wczesnym popołudniem, ale samolot się spóźnił. A ja wyjechałam z Kamloops wcześnie rano i czekałam na lotnisku, ale z drugiej strony. Już się nie mogłam doczekać, kiedy go zobaczę. Pani wie, ja go jednego mam...miałam...(płacz). On był tam, gdzie wydają bagaże, powiedzieli mi ludzie, którzy widzieli na własne oczy, co się stało na lotnisku...A mnie tam nie chcieli wpuścić. Błagałam tych ochroniarzy z security, żeby mnie wpuścili, bo on jest sam, nie zna lotniska, nie zna angielskiego, a ja jestem matką, znajdę go i pojedziemy do domu... Ale oni byli nieubłagani. Nikt nie chciał mnie wysłuchać. Mijały godziny, w końcu jedna pani oficer zgodziła się wywołać go przez głośniki. Ale to było zupełnie bez sensu, bo w hali przylotów tych głośników nie słychać, a poza tym tak przekręciła jego nazwisko, nawet ja ledwo je poznałam... Jak teraz pomyślę, że on tam chodził z kąta w kąt i prosił ludzi o pomoc, i nikt, absolutnie nikt mu nie pomógł, to nie mam już sił, żeby żyć... (płacz)."

http://www.gazetagazeta.com/artman/publish...cle_20195.shtml

a tutaj inny artykul:

Arytmetyka śmierci

Robert czekał siedem lat aż jego matka osiągnie roczny dochód w kwocie $30,000. Był to warunek, by mogła sprowadzić syna do Kanady. Latem zeszłego roku rozpoczęła procedurę imigracyjną.

- Przyleciałam w maju do Polski, do syna, powiedziałam mu - synku, składam już dokumenty o twój pobyt - mówi łamiącym się głosem Zofia Cisowski. Wtedy, w maju ostatni raz widziałam go żywego. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to były moje ostatnie szczęśliwe chwile w życiu.

W sobotę, 13 października ok. 3.00 czasu polskiego Robert opuścił Gliwice i pojechał na katowickie lotnisko. Z Katowic miał samolot do Frankfurtu. We Frankfurcie czekał ponad cztery godziny na połączenie do Vancouver.

Samolot, który miał wylądować w Vancouver o 13.40 w sobotę, spóźnił się półtorej godziny. Około 15:00 Robert przeszedł bez problemu przez urząd celny i imigracyjny, wiadomo też, że odebrał swój bagaż i załadował go na wózek. Co działo się potem, jest obecnie przedmiotem śledztwa. Zofia Cisowski w tym czasie znajdowała się tylko 40 metrów od syna, usiłując przekonać pracowników lotniska, żeby wpuścili ją do strefy imigracyjnej, by mogła go odszukać. Oboje byli rozdzieleni przeszkloną ścianą. Kobieta błagała urzędników o interwencję, ale bezskutecznie. W tym czasie Robert, samotny, zagubiony, bez pieniędzy, wody i znajomości angielskiego prosił ludzi o pomoc.

- Niewiarygodne jest to, że matka i syn byli przez pół dnia tak blisko siebie, a nikt z obsługi lotniska nie pomógł jej chociażby w tym, by mogła przekazać jakąkolwiek wiadomość synowi. I że nikt z pracowników "po drugiej stronie szyby" nie był w stanie porozmawiać z nim i przekazać informację matce.

Nie mogę zrozumieć, jak mogło się stać, by nikt, absolutnie nikt nie był w stanie przyjść z pomocą człowiekowi na lotnisku, które przyjmuje 17 milionów pasażerów rocznie. I że mimo supertechnologii, świetnie przygotowanego personelu, ochroniarzy, urzędników imigracyjnych i celników, nikt nie zwrócił uwagi na człowieka, który przez 10 godzin błąkał się po hali przylotów... - kręci z niedowierzaniem głową prawnik matki Roberta, Walter Kosteckyj.

Około 22.00 Zofia dowiedziała się, że Roberta nie ma na lotnisku. Przestraszona wyruszyła z powrotem do Kamloops, dokąd dotarła po niecałych trzech godzinach. W domu zastała wiadomość na automatycznej sekretarce, że syn się odnalazł. Oddzwoniła na lotnisko, prosząc urzędnika, by zaopiekował się synem, który nie zna angielskiego, a ona przyjedzie po niego tak szybko, jak tylko możliwe... Nie wiedziała, że właśnie wtedy serce Roberta otrzymało uderzenie o sile 50.000 wolt i powoli przestawało bić...

http://www.gazetagazeta.com/artman/publish...cle_20407.shtml

cavscout a skad wiesz co bys robil jakbys byl w jego skorze?i nie wiesz w 100% co bedzie z Toba za wiele lat jak wtedy bedziesz sie zachowywac.

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...