Roznorodnosc ludzi i ich pogladow sprawia, ze swiat jest kompletny:) Skonczylismy z zona te same studia (ba, nawet ten sam rocznik, tylko ze zostalismy para rok po obronie). Ona pracowala wowczas w zawodzie w Pl, a ja sobie dlubalem jakies szlaczki za 1,200 zl/miesiac. W sumie ja pierwszy wyjechalem bez nich do USA, a ona po mniej wiecej 3 latach dolaczyla z dzieckiem (4.5-letnim, wielkie podziekowania dla kariny). Wowczas ja juz pracowalem w zawodzie i spokojnie pewnie moglbym ja wziac do firmy gdzie bylem.
Byc moze zona nie zna technicznych pojec w jezyku angielskim, ale jakos nigdy (nie pamietam, Bog mi swiadkiem) nie slyszalem by mnie zapytala o jakies zagadnienie z naszej dziedziny. Wielokrotnie zas mowila: "Ilekroc na Ciebie patrze to widze, ze dziewczyny nie powinny robic studiow technicznych. My poprostu nie potrafimy tak myslec jak Ty". I ze mna nie dyskutuje mojej pracy, czesto wspomina, ze mogla zostac nauczycielka i pewnie by sie sprawdzila lepiej. Dobry Boze, gdybym ja jeszcze w domu mial z zona dyskutowac prace, byc korygowany lub naprowadzany na jakies rozwiazania - ja bym chyba zwariowal. Jak juz napisalem - roznorodnosc ludzi jest wspaniala. Sam dobrze wiem, ze jestem bardzo ciezki przypadek (i kazdy pracodawca me tego swiadomosc), i moim najlepszym sposobem pracy jest pokoj 8'x8' z zerowym kontaktem z innymi. Podwladnym daje bardzo duza swobode i mam szefa, ktory musi mi dawac ogromna swobode, bo inaczej sie zabijamy. Ja chyba jestem zadowolony, ze zona choc ma wiedze to jednak nie pyta mnie o prace i nie stara sie byc pomocna.
Czasami rozwazamy bym zaczal cos 'samemu' (i zreszta robie moonlighting), ale zona w to nie ingeruje i mowi, ze raczej nie powinienem jej wciagac w przyszle plany. Jakos dobrze sie z tym czuje, ze w domu nie rozmawiamy o merytorycznych aspektach mojej pracy.