Skocz do zawartości

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano

mieszkasz lub mieszkales w przepieknym nowym jorku ? kochasz to miasto ? nienawidzisz tego miesjca? chcesz odwiedzic ta turystyczna mekke ? 
ridgewood ? greenpoint ? inne?
masz jakies ciekawe wspomnienia ? cos interesujacego do opowiedzenia ? chcesz o co zapytac ? 
pochwal sie 

[temat zalozony ze wzgledu na wzmozone pisanie o nyc na forum]

 


 

 

Napisano

@andyopole

"Mój wujek mieszka na Ridgwood, wspominal o jakims sklepie w którym coś jada czasem."

@marwin

Takie sklepy sa naprawde wspanialym miejscem dla samotnych facetow. Ca. 10 lat temu, gdy zona jeszcze w PL byla, a ja tam mieszkalem, to byl dla mnie raj na ziemi. Dobrze wiedzialem w jaki dzien bedzie barszcz z uszkami, w jaki kopytka, czy swieza salatka jarzynowa. Z reguly za kasa ladne mlode dziewczyny, a na zapleczu starsze kobiety, ktore gotowaly jak w domu.

Takie same miejsca spotkalem w Chicago, i nawet teraz po latach musze przyznac, ze polskie sklepy w Chicago sa ZNACZNIE tansze niz te w NYC. Nie tylko jesli chodzi o gotowe jedzenie, ale rowniez sprowadzone produkty.

Dzisiaj bedziemy scigac sie z nadciagajacym blizzardem i jedziemy na kilka dni do Winnipeg - znalezlismy online 3 polskie sklepy (i chyba jeden ukrainski), wiec jak wroce to dam znac jak tam z jedzeniem:)

 

moj znajomy, kawaler, pracownik konstrakszyn , pokoj u starej babulenki za 250 usd, obok sklep Hetman - jak to on mawia: da sie ! 

takze, nyc to raj nie tylko dla mlodych, ale i dla kawalerow. 

Napisano

Zapewne wielu z Was mieszkalo w NYC. Byla to pierwsza stycznosc z USA. Nie przeszkadzal smrod na manhattanie podczas 80 % wilgotnosci,  nie przeszkadzaly zatloczone ulice czy ciagle pytajacy sie o drobne bezdomni. Subway nawet jak nie jezdzil czasem to tez bylo fajnie...

Pochwalcie sie

Napisano
@ilya Ta historia zaczyna sie na JFK... a wlasciwie NAD JFK... 
18 czerwca 2004 roku gdy znizalismy sie nad Long Island podchodzac do ladowania, wyjezdzajac po raz pierwszy na Work and Travel (i w ogole po raz pierwszy - za granice), pamietam zmieniajace sie cisnienie w uszach, delfiny w oceanie za oknem, kobiete robiaca znak krzyza gdy 747 Air France wbrew chlopskiej logice opadal w sposob kontrolowany, i kolege który sie odwrocil i powiedzial - "Lukasz.. Co my teraz zrobimy?" :)
A pytanie bylo powazne, bo - majac job placement w Polnocnej Karolinie - nie mieslimy absolutnie zadnego, ale to ZADNEGO planu jak sie z JFK do North Carolina dostac... :) Dla mlodego pokolenia moge dodac, ze nie mielismy takze internetu, ani - telefonow. 
Swojej rozmowy z pogranicznikiem nie pamietam, co mi natomiast utkwilo w pamieci to to, ze mojego drugiego kolege cofneli bo nie wypelnil I-94... bo myslal, ze to tylko kwestionariusz dotyczacy zadowolenia klienta z lotu...  musial wypelniac na miejscu i ponownie w kolejce stac...
Juz na‎ Arrivals przyczepil sie do nas jakis Ukrainiec, który oferowal przewoz busem do Polnocnej Karoliny, ‎co po klotniach z kolegami zwalczylem.... Stanelo na tym, ze postanowilismy jechac na Manhattan i stamtad szukac autobusu w naszym kierunku. Pamietam dobrze otwierajace sie automatyczne drzwi lotniska i powiew powietrza jak z otwartego rozgrzanego piekarnika... ‎Welcome to New York!
‎Mlody Afroamerykanin który dyrygowal pasazerami na autobusy nie mogl sie nadziwic, ze tak wielu mlodych z Europy Wschodniej mu - czlowiekowi w uniformie - nie ufa. Pokazywal nam inna grupe ktora wsiadala do nielicencjowanej taksowki - See! He's going to rob them! He's going to rob them, man! But they won't listen to me! They won't listen to me, a man in the uniform, but they listen to a shady man offering "a deal"! He's going to rob them!‎
Autobus byl dziwny, pachnial dziwnie. Nie dobrze-dziwnie, zle-dziwnie. Ale dojechalismy w nim na Grand Central, obserwujac wszystko z wylupionymi oczami jak te koty w podroznych przenosnych klatkach transportowane przez lotniska...  Te koty nie wiedza gdzie ich podroz sie skonczy, nie wiedza kiedy, ale wysiasc nie moga zatem tylko czekaja i patrza....
Na Grand Central zajal sie nami bardzo pomocny starszy Murzyn. Zadzwonil do naszych pracodawcow, potwierdzil, ze po nas wyjada (co sie nie stalo... ale to historia na odrebny temat...) i sprzedal nam bilety na nocny kurs Greyhound'a do Norfolk, Virginia. 
 
Popoludnie i wieczor, wykorzystalismy na "zwiedzanie". Podzielismy sie na zmiany. Jeden kolega zostal z bagazami na Grand Central, a mysmy sie wybrali na miasto, a potem odwrotnie. Teraz juz wiem, ze przeszlismy z Midtown do Lower Manhattan i spowrotem. Pamietam zapach "kebabow" na stickach sprzedawanych z ulicznych budek, ruch, dobrze ubranych ludzi pijacych i jedzacych w barach, wsrod zieleni i wiezowcow... Lato...   
 
W Ground Zero zaczepil nas robotnik stojacy przy lunecie. "Come, come here, see!" Jesli ktos pamieta, to w tamtym czasie Ground Zero to byla okragla dziura w ziemi dookola której mozna bylo przejsc wyznaczonymi trasami. No i podszedlem, patrze w ta lunete, i widze pieknie jedrne piersi kobiety po drugiej stronie "dziury"... A robotnik na to - "See! THAT'S what we are doing here! :) "
 
Do Norfolk wyjechalismy okolo polnocy. Pamietam, jak kolega mnie w autobusie obudzil, przejezdzalismy wlasnie przez most, najpewniej do New Jersey, i powiedzial - "PATRZ!" Manhattan w calej swej nocnej okazalosci byl przed naszymi oczami... To byl dobry dzien :)
 
Przed wyjazdem rodzice dali mi adres dalekiej rodziny ktora mieszkala w NYC, teraz nie bylbym w stanie powiedziec gdzie, ale z tego co pamietam, adres nie brzmial zbyt elitarnie... Jeden z kolegow nalegal, ze powinnismy byli olac oryginalna oferte pracy i uderzac do nich, zatrzymac sie w Nowym Jorku. Prawdopodobnie nasze zycia potoczylyby sie wtedy zupelnie inaczej... Czy lepiej czy gorzej to nigdy nie bedzie nie wiadomo, ale ciekawe jest to, ze ma sie w zyciu 5 tysiecy nudnych dni... i jeden bogaty w wydarzenia w którym decyduje sie "o wszystkim"... ‎
Tak czy inaczej, pomimo, ze w trakcie pozniejszych wizyt zaczalem zauwazac inne rzeczy... zlodzieji w "out of business" "everything must go" shops... pot i bole krzyza pobrzebieranych za Statue Wolnosci zdesperowanych ludzi liczacych na - nazwijmy to - "hojnosc" turystow... itp... itd... tak Nowy Jork juz zawsze bedzie mi sie kojarzyc pozytywnie i zawsze lubie tam wracac.
Napisano
3 godziny temu, agatenka napisał:

zbocze z tematu NYC na momencik, rzecze1 zaczynałeś na outerbanks czy gdzies w innych częściach NC? 

Outer Banks. Nasz "Mothership shop" byl w Kitty Hawks, mieszkalismy w Nags Head, a pracowalimy w Kill Devils Hill.

Wszystkie sklepy (beach stores), a pozniej stopniowo takze inne establishments w okolicy, byly w posiadaniu zydowskich wlascicieli, i nie z USA, tylko bezposrednio z Izraela. Ichniejsi wakacyjni "studenci" byli prosto po sluzbie w armii, pamietam uczyli nas roznych rzeczy, a i pracodawcow wspominam bardzo dobrze.

"CEO", pan Dolasa, potomek starej emigracji z kaiserowskich Niemiec,  bywal grubianski, ale pracowitosci mu odmowic nie sposob bylo. Czasem potrafil caly dzien przepracowac operujac koparke, milioner, a i synow zarzadzajacych okolicznymi sklepami mial niczego sobie. Pracowitych, ostrych ale i dowcipnych jesli sie wiedzialo jak do nich podejsc.

Nam sie akurat trafil najbardziej wyluzowamy ze wszystkich, len i pijak, Amid (Amir ?) mial na imie, czesto odsypial kaca w stockroomie.... Ale nawet jego pamietam jak mi pokazywal jak czyscic toalete po jednej opaslej Amerykance... Sprawnie operowany mop w rekach przeciez mojego szefa, czarne kawalki odchodow plywajace wokol jego bialych Adidasow, wszystko to wrylo mi sie w pamiec tak jak Wam sie wyryje po przeczytaniu tego tekstu :) Do tej pory mam duzy respect do zydowskich przedsiebiorcow, spotegowany faktem, ze w srodku lata musieli zwolnic poznaniakow ktorzy oszukiwali na godzinach..... aby zarobic doslownie co najwyzej 7 dolarow...

Napisano

@rzecze1 widzę, żem mało oryginalna w takim razie, bo moja historia też się zaczęła na W&T, lądowaniem na JFK tyle że w 2005.... Musiałam się dostac do Bostonu i tez nie miałam planu jak to zrobić z JFK a byłam sama. W samolocie przypadkiem spotkałam dawną znajomą która z 3 kolegami tez jechała na W&T tyle że do innego stanu. Było nas wiec 5 i nie ogarnąwszy co to AirTrain wzięliśmy po prostu taksówkę by nas zawiozła na Pen station. Nigdy nie zapomnę widoku Manhattanu na horyzoncie, coś niesamowitego! Oczywiście kierowca nas oszukał, zczardżowal zawyżoną stawkę plus toll (o którym nie wiedzieliśmy ze będzie) i zabulilismy za ten przejazd jak za zboże po czym rozstaliśmy się bo oni jechali gdzieś indziej. A ja sama dotarłam jakoś na Penn i autobusem do Bostonu. Na zwiedzanie NYC przyszedł czas trochę później gdy odwiedzałam kolegę na Long Island, notabene pracującego tam nielegalnie ;) nie będę zanudzać was tu opisem moich wrażeń, ale najlepiej wspominam widok z Empire State i imprezę w klubie. Ogólnie wrażenia super mimo ze spaliśmy w mikroskopijnym pokoju w najbardziej chyba obskurnym motelu jakim się dało :D Było super...

  • 2 tygodnie później...
Napisano
Dnia 28.12.2019 o 20:14, rzecze1 napisał:

Outer Banks. Nasz "Mothership shop" byl w Kitty Hawks, mieszkalismy w Nags Head, a pracowalimy w Kill Devils Hill.

Mam sporo znajomych w tamtejszych  okolicach i dosc często je odwiedzamy. Wiekszosc zyje tam juz długie lata, wiec pewnie mamy jakis "mutual" friends ;)  Fajne miejsce zeby wyskoczyc na weekend 

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...