A ja, podejrzewam że jak wiele osób z tego forum, wykonuję pracę u podstaw bez specjalnych akcji. Dzieciom amerykańskich znajomych w prezencie daję książki Mizielińskich (są w tłumaczeniach), tym interesującym się kinem przywożę na DVD "Młyn i krzyż", kiedyś udało mi się kupić za grosze tłumaczenie "Cyberiady" Lema, które też trafiło przy okazji do osoby lubiącej takie klimaty. Na 11 listopada wyprawiamy kolację i serwujemy tradycyjną gęś, okazja zazwyczaj prowadzi do luźnej dyskusji o tradycjach i historii polskiej. Ostatnio doktorantka z muzyki poprosiła mnie o pomoc przy pieśniach Chopina. To temat jej pracy dyplomowej i na obronie chce jedną zaśpiewać po polsku.
Przeciętny Amerykanin pojęcia nie ma o Polsce współczesnej, a co dopiero zawiłościach historii. Ostatnio zostałam zapytana, czy to prawda, że chicagowska Polonia jest bardziej liczna niż ludność Polski. Było to pytanie na serio i bez złośliwości. Zadała je osoba wykształcona. Kiedyś też na uniwersytecie podawano mi kod do jednego z labów: 1939. Mówię, łatwo zapamiętać, początek II WŚ. Amerykanin mi mówi, no co ty, II wojna to od 1941go.
Także gmeranie w historii i polityce zostawiam historykom i politykom. Prostowanie nieprawdy, nieścisłości - dyplomacji. A ja działam jak wyżej.