
rzecze1
Użytkownik-
Liczba zawartości
1 732 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
104
Zawartość dodana przez rzecze1
-
To jest bardzo zły, a potencjalnie katastrofalny pomysł. I nawet trudno mi uwierzyć, że jest poważnie dyskutowany, bo do tej pory myślałem, że to tylko wyborczy straszak którego używał Trump. Polityka pod tytułem - podpalę nam living room bo w zeszłym roku współlokator podpalił nam kuchnie - jest szkodliwa, ale na obecnym poziomie jest jeszcze do zaakceptowania. Bo będąc realistą trudno oczekiwać aby Demokraci byli bardziej odpowiedzialni niż Republikanie gdy to oznacza straty polityczne. Ale trzeba oczekiwać, że nie będą jeszcze gorsi. Jeśli w 2016 roku mówili, że Prezydent może, a w 2020, że nie może i powinien poczekać na wybory (Republikanie mówili oczywiście odwrotnie), no to można śmiało założyć, że ten statek starego kompromisu odpłynął i w przyszłości każda partia kontrolująca Senat będzie nominacje obcego Prezydenta blokować. Rekord teraz to blisko rok, tak? No to już niedługo się przyjmie, że się czeka na midterms, bo co to kolejny rok?, czas szybko leci. Potem, slippery slope, i po jakimś czasie regułą stanie się, że nominować nowych sędziów będzie się w stanie tylko wtedy gdy jedna Partia kontroluje i Senat i Biały Dom... i to tylko wtedy gdy któryś z sędziów odejdzie. Zatem trzy warunki do spełnienia... Wakaty będą istnieć latami, co i może zmuszać do kompromisu, bo im ich więcej tym większe „straty” w razie przegranych landslidem przyszłych wyborów... Od czasu republikańskiej blokady Obamy ten scenariusz jest nieunikniony, ale jak widać jeszcze nie najgorszy. Checks and balances, wyroki losu, ryzyko i kalkulacje skłaniające potencjalnie do kompromisu. Ogólnie to jeszcze nie najgorzej... Dodawanie sędziów po każdych wyborach w których zmienialiby się rządzący (bo chyba Demokraci się nie łudzą, że to stałoby się standardem? No chyba, że myślą, że będą rządzić wiecznie?) to zupełnie inny level... i w dzisiejszych niestabilnych czasach oznaczałoby to wysadzenie systemu w powietrze. Sąd Najwyższy nie tylko cieszy się relatywnie dużym ponadpartyjnym poparciem i respektem społecznym, ale jest też ostatnią chyba instytucją systemu której nie da się łatwo zagarnąć lub odbić po wybranych wyborach. Drogą do stabilności i rozwoju systemu politycznego jest ewolucja, nie rewolucja. Upartyjnienie Sądu w zaproponowany sposób oznaczałoby sprowadzenie USA to poziomu jakichś pokolonialnych państw trzeciego świata, czy innych młodych demokracji, w których „zwycięzca bierze wszystko”... Nie wiem co musiało pęknąć aby część poważnej przecież partii politycznej, wiedząc przecież dobrze co się dzieje w krajach gdzie takie coś ma miejsce, taka droga na skróty, gdzie trzeba wszystko dziś i teraz!, do czego to prowadzi, aby patrząc na te „bananowe” republiki ta cześć partii pomyślała - „Man! I need to get me some of that!”... Nie wierzę jednak, że to wyłączenie ostatniego już bezpiecznika ma jakiekolwiek szanse na powodzenie. Myślę, że podobnie jak w latach 30-tych gdy Demokraci mieli na to ochotę, że nawet nie będzie potrzebny filibuster (na którego temat właśnie zmieniłem zdanie!). Bo pomimo wszystko jest wystarczająco dużo ludzi czujących odpowiedzialność za państwo po obu stronach barykady myślących dalej niż następna kadencja czy dwie... Ale gdyby skrajne partyjniactwo ogarnęło i tą cześć systemu, to miałoby to konsekwencje nie tylko wewnątrz USA, gdzie po upadku autorytetu Sądu i jego ośmieszeniu (bo na 50 sędziów to nie trzeba by było czekać 30-40 lat, wystarczyłby jakiś nowy Trump z tej czy innej partii który chciałby się w mediach chwalić, że ma poparcie 90 procent sędziów....i dodałby... ze dwa tuziny... bo dlaczego nie?), miałoby to konsekwencje nie tylko w USA gdzie sprawy rozgrywałyby się na ulicy dużo częściej niż teraz... ale także za granicą. Szereg amerykańskich dyplomatów pracujących w dziale Departamentu Stanu zajmującym się pouczaniem świata wzdłuż i wszerz na temat demokracji i sadownictwa musiałoby znaleźć inne zajęcie.... A w polskim PiS-ie to by chyba pękli ze śmiechu Każdy aspirujący dyktatorek na świecie urządzający sądownictwo jak mu pasuje bo przecież suweren dał mu w wyborach lekkie zwycięstwo... każdy z nich kibicuje temu pomysłowi. Stanąć twarzą w twarz z amerykańskim dyplomatą i czuć się dobrze, prawie jak równy z równym, to fajna sprawa. Okropna inicjatywa.
-
Pięknie. Marcowy zapach z wędzarni w Wielkim Tygodniu, gdy mięsa się nie jadło aż do Wielkanocnej Niedzieli, to do tej pory pamietam... Myśmy mieli w domu drewnianą, ale ta też ciekawie wygląda, w przyszłości muszę sobie taką sprawić.
-
To by się zgadzało z tym co mawiała moja ś.p. babcia... że pijaki żyją długo bo ich „Bóg trzyma na poprawę”
-
He???... Nigdy nie miałeś kaca? Wasza wymiana komentarzy mi przypomina nieformalne „interview” jakie bardzo dawno temu mój były szef z Glasgow robił z nowym pracownikiem, przy oczywiście przerwie na papierosa... Jak ktoś zna Glaswegians...to go to nie zaskoczy... - You don’t want one? - No, thank you, I don’t smoke. - Oh.. I see... so weed only? - No, I don’t do that either.. - Oh.. ok... but you do drink at least, right? - Nope.... - oh... yyy... oh right... soooo... WHAT’S WRONG WITH YOU??... Ostatecznie się okazało, że nowy koleś był muzułmaninem... a szef Brian zaliczył kolejną wizytę w HR... ...but that being said... jak różne nieformalne zaproszenia mi przez lata wysyłano, tak @kzielu ... to Ohio to zaczyna mi brzmieć podejrzanie purytańsko... Bo muszę przyznać, że klimaty i „rytuały” o których tu wczesniej pisali @ilon i @andyopole są dużo bliższe mojemu wschodnio słowiańskiemu sercu... Zwłaszcza jak dorzucić te wszystkie wędliny domowej roboty... no... to Oregon tu na przedzie...
-
Można...Ale jest już Facebook... grupy, Reddit, Quora czy co tam jeszcze... i to nie wystarcza... Bo z jednej strony jest ta amerykańska wolność wypowiedzi... fair enough... ...a z drugiej... to kotłowanie się we własnym środowisku staje się z jakimś czasem nudne. Choćby nie wiem jak “elitarne” było to środowisko... A jest ono tym bardziej „elitarne” im bardziej jest bliżej „prawdy”... ... bo szczepionki jako eliminacja ludzkości lub sposób na zarobek to właściwie wersja „light” (i to tez wykluczająca się - bo albo na ludziach zarabiasz, albo ich zabijasz..). Ci którzy wierzą tylko w to, są przez innych określani jako ciemne, pewnie już zaczipowane owce. Tutaj @feniks_01 jest „radykalny”, w innych sferach internetu by go wyzwali od lemingów... Bo wiadomo, wszystkim i tak kierują ci Ludzie-Jaszczury... Wszystko zależy od tego jak głęboko ktoś jest w stanie w tą internetową „króliczą norę” się zagłębić... W każdym razie każda religia, ideologia, teoria czy spiskowa teoria prędzej czy później wymaga aby wyjść do „niewiernych”... zatem takich wątków nie da się uniknąć... A ogólnie to ten kto kilkadziesiąt/kilkaset lat temu powiedział, że problemem ludzkości był brak powszechnego dostępu do wiedzy... no... temu komuś wypadałoby dziś odpowiedzieć - well... You know what mate?... That was not it!...
-
Żeby tylko! Taki „Seba” będzie wciągać koks niewiadomego pochodzenia, a jego „Mariolka” smarować twarz jakimiś chińskimi kosmetykami kupionymi na AliExpress... ale szczepionka - oboje na na nie, bo to zbyt duże ryzyko! @mcpear Korelacja polityczna myśle istnieje, ale też social media robią spustoszenie ponadpolityczne. Mam kolegę, którego dziewczyna jest pielęgniarką, czy salową?, i też opowiadała, że z pracownic to Brytyjki wszystkie przyjęły, a Wschodnia Europa generalnie odmawia, i to ponadpartyjnie i ponadnarodowo. Zatem to pewnie jakaś mieszanka współczesnego wpływu Facebooka i genetyczno-historycznej nieufności ludzi z naszego regionu do tego co mówi rząd.
-
To kolejny poboczny wątek.... ale w któreś wakacje na W&T mieliśmy kolegę który bardzo słabo mówił po angielsku (nadrabiał świetnym poczuciem humoru i mową ciała) i który dopiero pod koniec września się przyznał, ze przez całe lato myślał, ze nazwa sklepu „Goodwill” to w polskim tłumaczeniu znaczy... „Będzie Dobrze”... W sensie „good” - dobrze, i „will” jako future tense... I fakt, Goodwill zatrudniał dużo ludzi dla samego „zatrudniania”, na bank dofinansowanego przez rząd lokalny czy federalny, ale tak jak wspomnieliśmy, jest to pozytyw i dobrze, ze takie projekty się w US zachowały.
-
Oraz dla innych których państwo chce jakoś wcielić w społeczeństwo. To akurat jest pozytywne w Stanach. BTW, pierwszym pakowaczem jakiego w życiu „widziałem” był Morgan Freeman w „Shawnshank Redemption”. Dopiero dlugo pozniej zobaczylem na własne oczy, ze to nie była filmowa fikcja.
-
Ha! Ja do tej pory mam „schizę” i gdy zakupy lecą sprawnie przy doświadczonym kasjerze to staram się je spakować tak szybko jak to możliwe aby uniknąć pochrząkiwań , spojrzeń, wydechów czy komentarzy ludzi z kolejki... zapominając, ze nie jestem w Polsce
-
Oj... to mnie skreśla na starcie... Mi bliscy czasem zarzucają, że się niewystarczająco interesuję tym jak się czują... a co dopiero gdybym miał pytać obcych ...
-
Pieczywo w Lidlu jest faktycznie bardzo dobre. Wózki na funty, ćwiartki czy złotówki mi nie przeszkadzają, ale ja akurat nie chodzę tam głównie dlatego, że u mnie zawsze są kolejki... Kas samoobsługowych nie mają, a zwykłych - choć dużo - wiekszosc zawsze nieczynna bo oszczędzają na ludziach. Zatem na 10 otwarte 2.... A ja akurat jak widzę więcej niż 3 osoby w kolejce to mi się odechciewa zakupów, zwłaszcza jak się spieszę. W UK mamy sklepy które się nazywają Co-Op, lokalne i niby spółdzielcze, i tam też kiedyś mieli taki problem - przed dziewiątą rano, idący do pracy gdy chcieli coś kupić, zderzali się z armią emerytek okupujących kasy i dyskutujących ze sprzedawczyniami o wnukach.... Kasy samoobsługowe sprawę załatwiły, i myśle, ze jak managerowie Lidla zdecydują się wreszcie zainwestować w technologie to też im się to w UK opłaci.
-
Ha! Masz potencjał na bycie „bag boy”, czy - chyba teraz bardziej poprawnie - „bagger”? BTW, pakowacze w marketach to chyba jedyny rodzaj pracy którego nie widziałem nigdzie poza USA.
-
A skąd ją wytrzasnąłeś? Jakiś rzeźnik? Wyglada jak specjały typowo słowiańskie... Ja osobiście nie lubię tłustego, ale ta wygląda dobrze... a „na okazję” dobra słonina zawsze się przydaje... z dzieciństwa pamietam jak dziadek lubił kroić i jeść... A tak mi się skojarzyło, bo ostatnio z kimś tutaj rozmawiałem o mleku... I okazało się, że nikt z moich znajomych nigdy nie pił mleka prosto od krowy... Takiego jeszcze ciepłego, z „korzuchem”... (co to w ogóle jest „korzuch”?). A dla mnie to była w normalka Gorący letni wieczór, mama dojąca krowę (w jeszcze przedunijnych standardach), i my, dzieci wyhulane po całym dniu zabaw po lasach pijące to mleko razem z kotami... Plastik z supermarketu takich wspomnień nigdy nie da... Starzeję się chyba Dobrze, że jak tu czasem widzę kultywujesz różne kulinarne tradycje.
-
Brytyjczycy w kolejkach do non-Schengen, turyści w kolejkach do non-British/resident, szybciej na granicach, tyle się dla mnie zmieni. Z Unią jak handel był tak jest, a i z USA czy innymi też znowu bo Unia nie przeszkadza. Z takim Brexitem to ja mogę żyć No i Amerykanie się będą mogli ponownie napić porządnej whisky w przystępnej cenie
-
To działa, ale tylko do pewnego stopnia. Dopóki ludziom żyje się w miarę ok, a w USA nadal tak się ludziom żyje (przynajmniej tym co jeszcze nie wypadli poza nawias społeczeństwa i nadal głosują), znaczy żyje się z nosem ponad wodą, to napuszczanie ich na różnych „wrogów” przynosi rezultaty. W momencie gdy coś ich ugryzie porządnie w tyłek, lub zaczynaja się naprawdę topić, taka propaganda zaczyna ich tylko wkurzać. Tu granica jest płynna i cienka. Nie takie cuda świat widział. W Polsce komunistów obalili nie intelektualiści, nie niezłomni partyzanci, nie zachodni agenci ale sami robotnicy i chłopi, i zrobili to w momencie gdy rząd im podniósł ceny kiełbasy... Arabski świat podpaliło w 2011 podniesienie podatków w Tunezji i jeden straganowy sprzedawca który podpalił siebie.. Texas w ostatnich dwóch wyborach był i tak już blisko niebieskości, parę takich podobnych wydarzeń jak w ostatnich tygodniach i wcale mnie nie zdziwi jeśli i tam się nastrój zmieni.
-
Nie dyktatura... tylko „okres przejściowy od okresu niestabilności i wojny... do stabilności i demokracji”... Okres oczywiście odpowiednio długi... w którym miałbym nieograniczoną władze w formowaniu przyszłego demokratycznego społeczeństwa Czyli nie Stalin czy Mao, ale bardziej jak Piłsudski po pierwszej wojnie czy generał Mac Arthur jako faktyczny dyktator Japonii po wojnie drugiej... No, tu bym się ewentualnie widział Bo uczestniczenie w demokratycznym obrzucaniu się wyborczym błotem aby potem po ewentualnej wygranej użerać się z urzędnikami, lobbystami i mediami... i i tak niczego nie dokonać... nie... to nie dla mnie.
-
A z tym Texasem o którym panie wcześniej tutaj dyskutowały... to klimat klimatem... oddzielna sprawa i trzeba współczuć... Ale to co zrobiły firmy energetyczne... podnosząc ceny do 9 000 dolarów za megawatogodzinę... wzrost o 10 tysięcy procent?... no to już jest wynik konkretnej polityki stanu i konkretnych deregulacji rynku. Jaka była tego skala i ile ludzi będzie miało do zapłaty tysiące dolarów za ostatnie tygodnie (rekord jak na razie to chyba $16 000?) to się okaże w najbliższych paru miesiącach... a potem w wyborach.
-
To już zależy od tego co sobie ludzie których to dotyczy ustalą, jeśli w ogóle to kiedyś to zrobią. To co napisałem to to, że jeśli jest problem, to nie byłoby głupie aby go rozwiązać. Wybieranie najbardziej radykalnych rozwiązań przeciwników które i tak nie mają szans na realizację, od lat, bo kotlet tak jak pisałem - jest odgrzewany, i straszenie nimi, czy wręcz tak jak to robiły niektóre media - przedstawianie tego jako ataku na matematykę... to średnio skuteczna taktyka.
-
To był zdecydowanie tylko żart. Udziału w jakiejkolwiek kampanii wyborczej sobie fizycznie nie wyobrażam. Teraz jak o tym myśle, to jedyną moją opcją dojścia do władzy byłoby gdyby po okresie wojen i turbulencji jakaś wojskowa junta przekazała mi dyktatorską wladze abym zaprowadził znowu porządek... w tym czy innym kraju... to bez znaczenia... Hmm... no... z tym pewnie byłbym ok... Ale wożenie mnie po jarmarkach czy innych wyborczych spędach gdzie miałbym się prosić o głosy jakichś obcych ludzi?... Zapomnij, nigdy w życiu!
-
Absolutnie nie utopia! Zawsze powtarzałem, ze rząd powinien być „akceptowalnie niekompetentny”. Znaczy troche jak Tusk („jak masz wizje to idź to psychiatry”) a trochę jak inne różne rządy które (przy odrobinie szczęścia) naprawią co i gdzie kiedy trzeba, z rożnym szczęściem, ale jednocześnie nie psują tego co działa w innych miejscach, ani nie wprowadza nowych rzeczy tylko dlatego ze... przecież „musza coś robić”... ehh... nie! Wcale i nie zawsze muszą! Ci ludzie którzy wierzą ze jakiś (jakikolwiek) rząd im coś da... a potem tego nie zabierze w podatkach... czy wprowadzi coś trwałego... czy powie innym ludziom których się nie lubi jak maja żyć... czy jak w Polsce... z kim w łóżku mają spać... i to nie będzie miało konsekwencji... no... jest juz u mnie późno... zatem powiem... spuszczam nad tymi naiwnymi ludźmi zasłonę milczenia... Sami się rozczarują zbiegiem czasu bez względu na to ilu wrogów i „nie-patriotów” rządowe media wymyśla.... Ostatecznje żaden, nawet ten najbardziej patriotyczny rząd ich oczekiwań nie spełni. W dzieciństwie i młodości miałem sporą wolność, ale jedną rzecz ojcu obiecałem - nie będę politykiem. Bo „nikt nie będzie szargać mojego nazwiska” mawiał ojciec ostrząc kuchenny nóż na progu kamienicy.... To czy powiedziałem „”nigdy” nie będę politykiem”, czy też tylko obiecałem, że „nie będę politykiem dopóki żyjesz”... tego nie pamietam i tego do dzisiednia nie wyjaśniliśmy... zatem jeśli kiedyś mi odbije i usłyszycie w telewizji „Będę akceptowalnie niekompetentny!” to jestem ja i to jest moje hasło!
-
Ten temat pojawił się po raz pierwszy gdzies w 2017 roku. Złapał mnie wtedy w Stanach bo tam o tym po raz pierwszy w jakiejś stacji radiowej słyszałem. Teraz najwyraźniej ten kotlet został w social media odgrzany bo pandemia i Bill popularny.... Pokusiłem się dziś o poczytanie obu zapodanych linków, jak i o wcześniejsze lektury... i o ile generalnie wariatów nie brakuje po obu stronach, tak podane informacje nie są aż tak sensacyjne na jakie wyglądają. W mediach antyliberalnych przedstawia się to już od lat jako szaleńczą szarże opętanych poprawnością polityczną liberałów na absolutne prawa matematyki... ktore są oczywiście absolutne (co w matematyce trzeba lubić, matematyka apolitycznie dodaje tryliony tak Demokratów jak i Republikanów bezemocjonalnie)... ergo... każdy atak na matematykę jest głupotą... ergo... liberałowie atakujący matematykę są głupi.... ergo... liberałowie są głupi... ...a w rzeczywistości... prawda jest dużo bardziej prozaiczna i nudna. W największym skrócie (nikt mojego nowego referatu tu chyba nie chce) chodzi o to, aby nauczyciele nie używali „rasowych kalk” w nauczaniu matematyki... W sensie... aby nie zakładali z góry, że Biali i Azjaci są matematycznie zdolni, a Latynosi i Czarni są matematycznie słabsi... i aby nie adaptowali poziomu nauczania uczniów do swoich... preconcepctions.... wcześniejszych kalk... założeń... tak chyba to trzeba tłumaczyć... na temat rasowych zdolności ich uczniów w tej dziedzinie, ale do faktycznych zdolności jednostki bez względu na jej kolor skóry. Bo to ma swoje konsekwencje. Bo aby osiągnąć maksimum potencjału trzeba wyjść poza swoją „comfort zone”. Strefę komfortu. Czyli być na tyle narażonym na dyskomfort (fizyczny, psychiczny lub intelektualny) aby zwiększyć swoje zdolności, ale nie tyle aby się załamać czy wręcz sobie zaszkodzić. Coś jak na siłowni. Aby osiągnąć masę/siłę musisz odczuć dyskomfort w trakcie ćwiczeń. Ale nie aż taki dyskomfort aby nadwyrężyć mięśnie czy złamać stawy. Generalnie w tym całym “rasizmie w matematyce” chodzi o to nie traktować Czarnych czy Latynosów jak tych „chudzielcow” z siłowni którzy nie mogą podnieść nic więcej niż 2x25x10 na sesje i tyle i do domu i tylko tyle i nie więcej im przez cala kilkunastoletnia edukacje dawać... Bo jeśli tak będzie się ich traktować, „po macoszemu”, to faktycznie nigdy, nawet ci z młodzieńczym potencjałem, nigdy niczego „cięższego” w dorosłym życiu nie podniosą. I wcale ta koncepcja nie jest moim zdaniem głupia jeśli się na nią spojrzy oczami obiektywnego obserwatora (czy trenera). Jest to jeden z tych tematów w którym „tak zwana prawica” spłyca temat i z jakiegoś względu pozuje na obrońcę mniejszości.... w sensie chyba... ze niby w kontrze do liberałów... a w rzeczywistości nie wnikajac w szczegóły. W razie gdyby prawicowcy faktycznie naprawdę, w nieinternetowy sposób, codziennie martwili się matematycznymi perspektywami mniejszości etnicznych w USA, to pragnę zapewnić, ze takie programy tylko mniejszosciom pomogą. A nawet gdyby nie doszły one skutku, to najlepsi z nich i tak się przebija. Szkoda byłoby tych którym się nie uda, ale jednak. Bo pomimo wszystko USA w postępie tu zawsze przodowało. Nawet w XX wieku, pomimo rasizmu, KKK, i innych spraw, USA potrafiło przyciągać do siebie naukowców. W tym naukowców którzy zostali wygnani przez rasistów ze swoich ojczyzn, naukowców którzy zbudowali USA bombę która by zmiotła z powierzchni ziemi ojczyznę tych naukowców gdyby faszyści rządzący tymi krajami mieli więcej zdolności aby ciągnąć wojnę o pare miesięcy dłużej.... Faszyści europejscy byli za słabi, zatem Japończycy „took one for the team” (or actually - two)... W każdym razie, każdemu tu chodzi o zwiększenie potencjału USA, a to, jeśli nie chce się w nieskończoność „kraść” mózgów z zagranicy, musi zaczynać się od pre-school. I ta „antyrasistowskie podejście” w matematyce byłoby tu przydatne.
-
A w ogóle to fakt, że to jest wątek o Bidenie, a my rozmawiamy o głupotach, świadczy chyba o tym, że rację miał ten kto napisał, że wybór Bidena to będzie przynajmniej powrót do starych dobrych czasów kiedy stary, biały prezydent coś powiedział i przysłowiowego psa z kulawą nogą to nie obchodziło.... Jest połowa lutego, 4 lata temu Trump już podpalał system („Muslim ban”?) a teraz nuda. Jak tak dalej pójdzie to nie będzie powodów do moich tu wynurzeń.
-
La di da... Hmmm... Obawiam się, że moje doświadczenia temu przeczą... Ostre noże nie tylko osiągają głębszy poziom penetracji powierzchni mięsnej względem kości, ale i zagęszczenie sałatki krwią jest dużo bardziej obfite... U mnie teraz tylko tępe, pociąć się prędzej czy później potnę, z tym scenariuszem już się dawno pogodziłem... ale przy tępych na ER jechać nie będzie trzeba. Safety first
-
Ja to często lubię być adwokatem diabła... zatem i tu spróbuję. Izolowanie czy ignorowanie kogoś o podobnym lub wyższym statusie finansowym i/lub społecznym tylko z powodu pochodzenia czy koloru skóry jest absolutnie nie do obronienia. To już są prawdziwi rasiści. I dziś coś takiego pomimo wszystko chyba jednak się rzadziej zdarza niż kiedyś. Wielu ludzi w wyższych kręgach jest nadal łasych na pieniądze i dalsze towarzyskie awanse, a w niektórych liberalnych kręgach takie kontakty dziś wręcz pomagają. W każdym razie - takie sprawy to rasizm i tu nie ma innego komentarza. Ale izolowanie kogoś tylko z powodu statusu społecznego, rodziny czy ubóstwa nie jest niczym nadzwyczajnym... I robią to wszyscy i codziennie... Popatrz na to tak... Z biegiem lat ludzie zdają sobie sprawę, że czas jest ograniczony. I mają coraz mniej ochoty na rzeczy na które być może „marnowali” czas w młodości. A zwłaszcza jeśli nadal mają jakaś „agendę” - cel rodzinny, finansowy, biznesowy czy towarzyski. Lub po prostu chcą resztę życia przeżyć w spokoju... Kontakty z obcymi ludźmi którzy się tym celom nie przysługują przestają być dla nich atrakcyjne. I ta pani która olała tego białego wynajmującego, ta pani obracająca się w towarzystwie innych pań i dam będących żonami właścicieli domów, lub pań będących właścicielkami, zrobiła dokładnie to samo - zagadała, obczaila że koleś jest nie z ich kręgów i po krótkiej rozmowie uznała ze nic nowego do jej życia nie wniesie, zwłaszcza ze wkrótce pewnie się stąd wyprowadzi. Szkoda czasu. Nic czego nie doświadczyła na studiach, w młodości, czy o czym nie słyszała od znajomych... I teraz, zanim się usadowimy na tym naszym wysokim moralnym koniu i zaczniemy galopować ku walce z niesprawiedliwością społeczną czy ku walce ze snobizmem klas wyższych... zastanówmy się... kto z nas kiedyś nie zrobił czegos podobnego? Czy ktoś kiedyś nie stracił kontaktu ze znajomym bo wiedział, że ze znajomego nigdy nic nie będzie i tyko będzie chciał od nas pożyczać pieniądze? Kto nie unikał kontaktu z takimi ludźmi na towarzyskiej imprezie? Która żona kiedyś nie powiedziała mężowi - „Ten Twój kolega... that’s a „no...no...„ Ja go tu nie chce widzieć i ty też nie powinieneś!” (tu akurat żony mają czesto szósty zmysł...) Ile matek kiedyś powiedziało - „Hmmm... z tymi dziećmi to wy się się nie bawcie... z nimi się nie zadajcie.. Bo rodzina, bo towarzystwo, bo zły wpływ.... „ Hmm? Ktoś powie - to co innego! A ja zapytam - dlaczego? Bo pani z Connecticut z domem była od nas wyżej w społecznej hierarchii a dzieci bezrobotnych pijaków z osiedla są w społecznej hierarchii od nas niżej? To nie jest obiektywny argument. Bo czy te głupie, złe dzieci z pijackich rodzin które nie mogą zadawać się z naszymi zdolnymi, dobrymi dziećmi z trzeźwych rodzin mają inne serca i inne w tych sercach uczucia niż bogaty holenderski manager wynajmujący na osiedlu właścicieli domów który nie ma respektu u bogatych właścicieli domów? Czy teraz jak to czytacie to nie macie wrażenia, ze ten wynajmujący to trochę „a cry baby case” w porównaniu z cierpieniami i wykluczeniem jakie niższe klasy zadają jeszcze niższym klasom? Od tej pani różni nas tyko pozycja w hierarchii, oraz liczba klas których nie lubimy (tych wyżej) i tych które ignorujemy (tych niżej), a liczba ta zależy od tego na jakim poziomie jesteśmy. Bo nasze życie na pewno byłoby ciekawsze gdybyśmy się zatrzymali i posłuchali bezdomnego czy pijaka z naszego bloku i poznali historię jego życia, wyborów i błędów, pewnie tez sporo niezłych anegdot, kto był social worker ten wie jak ciekawi to bywają ludzie... Ale jednak jakoś tego chyba nie robimy... My sobie o bezdomności czy o problemach społecznych klasy niższej od nas, my sobie o tym poczytamy na necie i podyskutujemy na forum... Pani z Connecticut o napływowych managerach, H1B i rynku wynajmu w Connecticut sobie poczyta w New Yorker w czasie wakacyjnego pobytu w Martha’s Vinyard... Czy aż tak wiele nas od niej różni w podejściu do tych bezpośrednio niżej od nas? Można wręcz powiedzieć, ze ona przynajmniej z tymi jak to Brytyjczycy mawiają - „unwashed masses” - z tymi z jej sąsiedztwa nawiązała kontakt. Krótki i bezemocjonalny, ale jednak. My, z „unwashed massess” z naszej osiedla zazwyczaj unikamy nawet kontaktu wzrokowego... Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia...
-
Hah... Jeśli ciekawe to dawaj. Yyy... tu się przyznam do drugiej największej głupoty jaką zrobiłem w życiu... W moim rodzinnym domu noże ojciec zawsze ostrzył nie osełką (ta była tylko do kosy) ale o betonowy próg. Bo też świetnie działa. I kiedyś mi to wpadło do głowy jak już byłem w UK i postanowiłem spróbować naostrzyć tępy nóż o betonową krawędź za oknem.... ... wszystko szło bardzo dobrze dopóki nóż mi się nie wymsknął z ręki i nie spadł trzy piętra w dół... wprost na parking... miałem stan przedzawałowy zanim sprawdziłem czy kogoś tam przypadkiem nie było... dziś pewnie dopiero by mi się kończył wyrok... W każdym razie, to, jak i wszystkie pocięcia palców i paznokci przez lata wskazuje że do noży szczęścia nie mam i generalnie unikam.