Skocz do zawartości

rzecze1

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    1 692
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    101

Zawartość dodana przez rzecze1

  1. To kolejny poboczny wątek.... ale w któreś wakacje na W&T mieliśmy kolegę który bardzo słabo mówił po angielsku (nadrabiał świetnym poczuciem humoru i mową ciała) i który dopiero pod koniec września się przyznał, ze przez całe lato myślał, ze nazwa sklepu „Goodwill” to w polskim tłumaczeniu znaczy... „Będzie Dobrze”... W sensie „good” - dobrze, i „will” jako future tense... I fakt, Goodwill zatrudniał dużo ludzi dla samego „zatrudniania”, na bank dofinansowanego przez rząd lokalny czy federalny, ale tak jak wspomnieliśmy, jest to pozytyw i dobrze, ze takie projekty się w US zachowały.
  2. Oraz dla innych których państwo chce jakoś wcielić w społeczeństwo. To akurat jest pozytywne w Stanach. BTW, pierwszym pakowaczem jakiego w życiu „widziałem” był Morgan Freeman w „Shawnshank Redemption”. Dopiero dlugo pozniej zobaczylem na własne oczy, ze to nie była filmowa fikcja.
  3. Ha! Ja do tej pory mam „schizę” i gdy zakupy lecą sprawnie przy doświadczonym kasjerze to staram się je spakować tak szybko jak to możliwe aby uniknąć pochrząkiwań , spojrzeń, wydechów czy komentarzy ludzi z kolejki... zapominając, ze nie jestem w Polsce
  4. Oj... to mnie skreśla na starcie... Mi bliscy czasem zarzucają, że się niewystarczająco interesuję tym jak się czują... a co dopiero gdybym miał pytać obcych ...
  5. Pieczywo w Lidlu jest faktycznie bardzo dobre. Wózki na funty, ćwiartki czy złotówki mi nie przeszkadzają, ale ja akurat nie chodzę tam głównie dlatego, że u mnie zawsze są kolejki... Kas samoobsługowych nie mają, a zwykłych - choć dużo - wiekszosc zawsze nieczynna bo oszczędzają na ludziach. Zatem na 10 otwarte 2.... A ja akurat jak widzę więcej niż 3 osoby w kolejce to mi się odechciewa zakupów, zwłaszcza jak się spieszę. W UK mamy sklepy które się nazywają Co-Op, lokalne i niby spółdzielcze, i tam też kiedyś mieli taki problem - przed dziewiątą rano, idący do pracy gdy chcieli coś kupić, zderzali się z armią emerytek okupujących kasy i dyskutujących ze sprzedawczyniami o wnukach.... Kasy samoobsługowe sprawę załatwiły, i myśle, ze jak managerowie Lidla zdecydują się wreszcie zainwestować w technologie to też im się to w UK opłaci.
  6. Ha! Masz potencjał na bycie „bag boy”, czy - chyba teraz bardziej poprawnie - „bagger”? BTW, pakowacze w marketach to chyba jedyny rodzaj pracy którego nie widziałem nigdzie poza USA.
  7. A skąd ją wytrzasnąłeś? Jakiś rzeźnik? Wyglada jak specjały typowo słowiańskie... Ja osobiście nie lubię tłustego, ale ta wygląda dobrze... a „na okazję” dobra słonina zawsze się przydaje... z dzieciństwa pamietam jak dziadek lubił kroić i jeść... A tak mi się skojarzyło, bo ostatnio z kimś tutaj rozmawiałem o mleku... I okazało się, że nikt z moich znajomych nigdy nie pił mleka prosto od krowy... Takiego jeszcze ciepłego, z „korzuchem”... (co to w ogóle jest „korzuch”?). A dla mnie to była w normalka Gorący letni wieczór, mama dojąca krowę (w jeszcze przedunijnych standardach), i my, dzieci wyhulane po całym dniu zabaw po lasach pijące to mleko razem z kotami... Plastik z supermarketu takich wspomnień nigdy nie da... Starzeję się chyba Dobrze, że jak tu czasem widzę kultywujesz różne kulinarne tradycje.
  8. Brytyjczycy w kolejkach do non-Schengen, turyści w kolejkach do non-British/resident, szybciej na granicach, tyle się dla mnie zmieni. Z Unią jak handel był tak jest, a i z USA czy innymi też znowu bo Unia nie przeszkadza. Z takim Brexitem to ja mogę żyć No i Amerykanie się będą mogli ponownie napić porządnej whisky w przystępnej cenie
  9. To działa, ale tylko do pewnego stopnia. Dopóki ludziom żyje się w miarę ok, a w USA nadal tak się ludziom żyje (przynajmniej tym co jeszcze nie wypadli poza nawias społeczeństwa i nadal głosują), znaczy żyje się z nosem ponad wodą, to napuszczanie ich na różnych „wrogów” przynosi rezultaty. W momencie gdy coś ich ugryzie porządnie w tyłek, lub zaczynaja się naprawdę topić, taka propaganda zaczyna ich tylko wkurzać. Tu granica jest płynna i cienka. Nie takie cuda świat widział. W Polsce komunistów obalili nie intelektualiści, nie niezłomni partyzanci, nie zachodni agenci ale sami robotnicy i chłopi, i zrobili to w momencie gdy rząd im podniósł ceny kiełbasy... Arabski świat podpaliło w 2011 podniesienie podatków w Tunezji i jeden straganowy sprzedawca który podpalił siebie.. Texas w ostatnich dwóch wyborach był i tak już blisko niebieskości, parę takich podobnych wydarzeń jak w ostatnich tygodniach i wcale mnie nie zdziwi jeśli i tam się nastrój zmieni.
  10. Nie dyktatura... tylko „okres przejściowy od okresu niestabilności i wojny... do stabilności i demokracji”... Okres oczywiście odpowiednio długi... w którym miałbym nieograniczoną władze w formowaniu przyszłego demokratycznego społeczeństwa Czyli nie Stalin czy Mao, ale bardziej jak Piłsudski po pierwszej wojnie czy generał Mac Arthur jako faktyczny dyktator Japonii po wojnie drugiej... No, tu bym się ewentualnie widział Bo uczestniczenie w demokratycznym obrzucaniu się wyborczym błotem aby potem po ewentualnej wygranej użerać się z urzędnikami, lobbystami i mediami... i i tak niczego nie dokonać... nie... to nie dla mnie.
  11. A z tym Texasem o którym panie wcześniej tutaj dyskutowały... to klimat klimatem... oddzielna sprawa i trzeba współczuć... Ale to co zrobiły firmy energetyczne... podnosząc ceny do 9 000 dolarów za megawatogodzinę... wzrost o 10 tysięcy procent?... no to już jest wynik konkretnej polityki stanu i konkretnych deregulacji rynku. Jaka była tego skala i ile ludzi będzie miało do zapłaty tysiące dolarów za ostatnie tygodnie (rekord jak na razie to chyba $16 000?) to się okaże w najbliższych paru miesiącach... a potem w wyborach.
  12. To już zależy od tego co sobie ludzie których to dotyczy ustalą, jeśli w ogóle to kiedyś to zrobią. To co napisałem to to, że jeśli jest problem, to nie byłoby głupie aby go rozwiązać. Wybieranie najbardziej radykalnych rozwiązań przeciwników które i tak nie mają szans na realizację, od lat, bo kotlet tak jak pisałem - jest odgrzewany, i straszenie nimi, czy wręcz tak jak to robiły niektóre media - przedstawianie tego jako ataku na matematykę... to średnio skuteczna taktyka.
  13. To był zdecydowanie tylko żart. Udziału w jakiejkolwiek kampanii wyborczej sobie fizycznie nie wyobrażam. Teraz jak o tym myśle, to jedyną moją opcją dojścia do władzy byłoby gdyby po okresie wojen i turbulencji jakaś wojskowa junta przekazała mi dyktatorską wladze abym zaprowadził znowu porządek... w tym czy innym kraju... to bez znaczenia... Hmm... no... z tym pewnie byłbym ok... Ale wożenie mnie po jarmarkach czy innych wyborczych spędach gdzie miałbym się prosić o głosy jakichś obcych ludzi?... Zapomnij, nigdy w życiu!
  14. Absolutnie nie utopia! Zawsze powtarzałem, ze rząd powinien być „akceptowalnie niekompetentny”. Znaczy troche jak Tusk („jak masz wizje to idź to psychiatry”) a trochę jak inne różne rządy które (przy odrobinie szczęścia) naprawią co i gdzie kiedy trzeba, z rożnym szczęściem, ale jednocześnie nie psują tego co działa w innych miejscach, ani nie wprowadza nowych rzeczy tylko dlatego ze... przecież „musza coś robić”... ehh... nie! Wcale i nie zawsze muszą! Ci ludzie którzy wierzą ze jakiś (jakikolwiek) rząd im coś da... a potem tego nie zabierze w podatkach... czy wprowadzi coś trwałego... czy powie innym ludziom których się nie lubi jak maja żyć... czy jak w Polsce... z kim w łóżku mają spać... i to nie będzie miało konsekwencji... no... jest juz u mnie późno... zatem powiem... spuszczam nad tymi naiwnymi ludźmi zasłonę milczenia... Sami się rozczarują zbiegiem czasu bez względu na to ilu wrogów i „nie-patriotów” rządowe media wymyśla.... Ostatecznje żaden, nawet ten najbardziej patriotyczny rząd ich oczekiwań nie spełni. W dzieciństwie i młodości miałem sporą wolność, ale jedną rzecz ojcu obiecałem - nie będę politykiem. Bo „nikt nie będzie szargać mojego nazwiska” mawiał ojciec ostrząc kuchenny nóż na progu kamienicy.... To czy powiedziałem „”nigdy” nie będę politykiem”, czy też tylko obiecałem, że „nie będę politykiem dopóki żyjesz”... tego nie pamietam i tego do dzisiednia nie wyjaśniliśmy... zatem jeśli kiedyś mi odbije i usłyszycie w telewizji „Będę akceptowalnie niekompetentny!” to jestem ja i to jest moje hasło!
  15. Ten temat pojawił się po raz pierwszy gdzies w 2017 roku. Złapał mnie wtedy w Stanach bo tam o tym po raz pierwszy w jakiejś stacji radiowej słyszałem. Teraz najwyraźniej ten kotlet został w social media odgrzany bo pandemia i Bill popularny.... Pokusiłem się dziś o poczytanie obu zapodanych linków, jak i o wcześniejsze lektury... i o ile generalnie wariatów nie brakuje po obu stronach, tak podane informacje nie są aż tak sensacyjne na jakie wyglądają. W mediach antyliberalnych przedstawia się to już od lat jako szaleńczą szarże opętanych poprawnością polityczną liberałów na absolutne prawa matematyki... ktore są oczywiście absolutne (co w matematyce trzeba lubić, matematyka apolitycznie dodaje tryliony tak Demokratów jak i Republikanów bezemocjonalnie)... ergo... każdy atak na matematykę jest głupotą... ergo... liberałowie atakujący matematykę są głupi.... ergo... liberałowie są głupi... ...a w rzeczywistości... prawda jest dużo bardziej prozaiczna i nudna. W największym skrócie (nikt mojego nowego referatu tu chyba nie chce) chodzi o to, aby nauczyciele nie używali „rasowych kalk” w nauczaniu matematyki... W sensie... aby nie zakładali z góry, że Biali i Azjaci są matematycznie zdolni, a Latynosi i Czarni są matematycznie słabsi... i aby nie adaptowali poziomu nauczania uczniów do swoich... preconcepctions.... wcześniejszych kalk... założeń... tak chyba to trzeba tłumaczyć... na temat rasowych zdolności ich uczniów w tej dziedzinie, ale do faktycznych zdolności jednostki bez względu na jej kolor skóry. Bo to ma swoje konsekwencje. Bo aby osiągnąć maksimum potencjału trzeba wyjść poza swoją „comfort zone”. Strefę komfortu. Czyli być na tyle narażonym na dyskomfort (fizyczny, psychiczny lub intelektualny) aby zwiększyć swoje zdolności, ale nie tyle aby się załamać czy wręcz sobie zaszkodzić. Coś jak na siłowni. Aby osiągnąć masę/siłę musisz odczuć dyskomfort w trakcie ćwiczeń. Ale nie aż taki dyskomfort aby nadwyrężyć mięśnie czy złamać stawy. Generalnie w tym całym “rasizmie w matematyce” chodzi o to nie traktować Czarnych czy Latynosów jak tych „chudzielcow” z siłowni którzy nie mogą podnieść nic więcej niż 2x25x10 na sesje i tyle i do domu i tylko tyle i nie więcej im przez cala kilkunastoletnia edukacje dawać... Bo jeśli tak będzie się ich traktować, „po macoszemu”, to faktycznie nigdy, nawet ci z młodzieńczym potencjałem, nigdy niczego „cięższego” w dorosłym życiu nie podniosą. I wcale ta koncepcja nie jest moim zdaniem głupia jeśli się na nią spojrzy oczami obiektywnego obserwatora (czy trenera). Jest to jeden z tych tematów w którym „tak zwana prawica” spłyca temat i z jakiegoś względu pozuje na obrońcę mniejszości.... w sensie chyba... ze niby w kontrze do liberałów... a w rzeczywistości nie wnikajac w szczegóły. W razie gdyby prawicowcy faktycznie naprawdę, w nieinternetowy sposób, codziennie martwili się matematycznymi perspektywami mniejszości etnicznych w USA, to pragnę zapewnić, ze takie programy tylko mniejszosciom pomogą. A nawet gdyby nie doszły one skutku, to najlepsi z nich i tak się przebija. Szkoda byłoby tych którym się nie uda, ale jednak. Bo pomimo wszystko USA w postępie tu zawsze przodowało. Nawet w XX wieku, pomimo rasizmu, KKK, i innych spraw, USA potrafiło przyciągać do siebie naukowców. W tym naukowców którzy zostali wygnani przez rasistów ze swoich ojczyzn, naukowców którzy zbudowali USA bombę która by zmiotła z powierzchni ziemi ojczyznę tych naukowców gdyby faszyści rządzący tymi krajami mieli więcej zdolności aby ciągnąć wojnę o pare miesięcy dłużej.... Faszyści europejscy byli za słabi, zatem Japończycy „took one for the team” (or actually - two)... W każdym razie, każdemu tu chodzi o zwiększenie potencjału USA, a to, jeśli nie chce się w nieskończoność „kraść” mózgów z zagranicy, musi zaczynać się od pre-school. I ta „antyrasistowskie podejście” w matematyce byłoby tu przydatne.
  16. A w ogóle to fakt, że to jest wątek o Bidenie, a my rozmawiamy o głupotach, świadczy chyba o tym, że rację miał ten kto napisał, że wybór Bidena to będzie przynajmniej powrót do starych dobrych czasów kiedy stary, biały prezydent coś powiedział i przysłowiowego psa z kulawą nogą to nie obchodziło.... Jest połowa lutego, 4 lata temu Trump już podpalał system („Muslim ban”?) a teraz nuda. Jak tak dalej pójdzie to nie będzie powodów do moich tu wynurzeń.
  17. La di da... Hmmm... Obawiam się, że moje doświadczenia temu przeczą... Ostre noże nie tylko osiągają głębszy poziom penetracji powierzchni mięsnej względem kości, ale i zagęszczenie sałatki krwią jest dużo bardziej obfite... U mnie teraz tylko tępe, pociąć się prędzej czy później potnę, z tym scenariuszem już się dawno pogodziłem... ale przy tępych na ER jechać nie będzie trzeba. Safety first
  18. Ja to często lubię być adwokatem diabła... zatem i tu spróbuję. Izolowanie czy ignorowanie kogoś o podobnym lub wyższym statusie finansowym i/lub społecznym tylko z powodu pochodzenia czy koloru skóry jest absolutnie nie do obronienia. To już są prawdziwi rasiści. I dziś coś takiego pomimo wszystko chyba jednak się rzadziej zdarza niż kiedyś. Wielu ludzi w wyższych kręgach jest nadal łasych na pieniądze i dalsze towarzyskie awanse, a w niektórych liberalnych kręgach takie kontakty dziś wręcz pomagają. W każdym razie - takie sprawy to rasizm i tu nie ma innego komentarza. Ale izolowanie kogoś tylko z powodu statusu społecznego, rodziny czy ubóstwa nie jest niczym nadzwyczajnym... I robią to wszyscy i codziennie... Popatrz na to tak... Z biegiem lat ludzie zdają sobie sprawę, że czas jest ograniczony. I mają coraz mniej ochoty na rzeczy na które być może „marnowali” czas w młodości. A zwłaszcza jeśli nadal mają jakaś „agendę” - cel rodzinny, finansowy, biznesowy czy towarzyski. Lub po prostu chcą resztę życia przeżyć w spokoju... Kontakty z obcymi ludźmi którzy się tym celom nie przysługują przestają być dla nich atrakcyjne. I ta pani która olała tego białego wynajmującego, ta pani obracająca się w towarzystwie innych pań i dam będących żonami właścicieli domów, lub pań będących właścicielkami, zrobiła dokładnie to samo - zagadała, obczaila że koleś jest nie z ich kręgów i po krótkiej rozmowie uznała ze nic nowego do jej życia nie wniesie, zwłaszcza ze wkrótce pewnie się stąd wyprowadzi. Szkoda czasu. Nic czego nie doświadczyła na studiach, w młodości, czy o czym nie słyszała od znajomych... I teraz, zanim się usadowimy na tym naszym wysokim moralnym koniu i zaczniemy galopować ku walce z niesprawiedliwością społeczną czy ku walce ze snobizmem klas wyższych... zastanówmy się... kto z nas kiedyś nie zrobił czegos podobnego? Czy ktoś kiedyś nie stracił kontaktu ze znajomym bo wiedział, że ze znajomego nigdy nic nie będzie i tyko będzie chciał od nas pożyczać pieniądze? Kto nie unikał kontaktu z takimi ludźmi na towarzyskiej imprezie? Która żona kiedyś nie powiedziała mężowi - „Ten Twój kolega... that’s a „no...no...„ Ja go tu nie chce widzieć i ty też nie powinieneś!” (tu akurat żony mają czesto szósty zmysł...) Ile matek kiedyś powiedziało - „Hmmm... z tymi dziećmi to wy się się nie bawcie... z nimi się nie zadajcie.. Bo rodzina, bo towarzystwo, bo zły wpływ.... „ Hmm? Ktoś powie - to co innego! A ja zapytam - dlaczego? Bo pani z Connecticut z domem była od nas wyżej w społecznej hierarchii a dzieci bezrobotnych pijaków z osiedla są w społecznej hierarchii od nas niżej? To nie jest obiektywny argument. Bo czy te głupie, złe dzieci z pijackich rodzin które nie mogą zadawać się z naszymi zdolnymi, dobrymi dziećmi z trzeźwych rodzin mają inne serca i inne w tych sercach uczucia niż bogaty holenderski manager wynajmujący na osiedlu właścicieli domów który nie ma respektu u bogatych właścicieli domów? Czy teraz jak to czytacie to nie macie wrażenia, ze ten wynajmujący to trochę „a cry baby case” w porównaniu z cierpieniami i wykluczeniem jakie niższe klasy zadają jeszcze niższym klasom? Od tej pani różni nas tyko pozycja w hierarchii, oraz liczba klas których nie lubimy (tych wyżej) i tych które ignorujemy (tych niżej), a liczba ta zależy od tego na jakim poziomie jesteśmy. Bo nasze życie na pewno byłoby ciekawsze gdybyśmy się zatrzymali i posłuchali bezdomnego czy pijaka z naszego bloku i poznali historię jego życia, wyborów i błędów, pewnie tez sporo niezłych anegdot, kto był social worker ten wie jak ciekawi to bywają ludzie... Ale jednak jakoś tego chyba nie robimy... My sobie o bezdomności czy o problemach społecznych klasy niższej od nas, my sobie o tym poczytamy na necie i podyskutujemy na forum... Pani z Connecticut o napływowych managerach, H1B i rynku wynajmu w Connecticut sobie poczyta w New Yorker w czasie wakacyjnego pobytu w Martha’s Vinyard... Czy aż tak wiele nas od niej różni w podejściu do tych bezpośrednio niżej od nas? Można wręcz powiedzieć, ze ona przynajmniej z tymi jak to Brytyjczycy mawiają - „unwashed masses” - z tymi z jej sąsiedztwa nawiązała kontakt. Krótki i bezemocjonalny, ale jednak. My, z „unwashed massess” z naszej osiedla zazwyczaj unikamy nawet kontaktu wzrokowego... Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia...
  19. Hah... Jeśli ciekawe to dawaj. Yyy... tu się przyznam do drugiej największej głupoty jaką zrobiłem w życiu... W moim rodzinnym domu noże ojciec zawsze ostrzył nie osełką (ta była tylko do kosy) ale o betonowy próg. Bo też świetnie działa. I kiedyś mi to wpadło do głowy jak już byłem w UK i postanowiłem spróbować naostrzyć tępy nóż o betonową krawędź za oknem.... ... wszystko szło bardzo dobrze dopóki nóż mi się nie wymsknął z ręki i nie spadł trzy piętra w dół... wprost na parking... miałem stan przedzawałowy zanim sprawdziłem czy kogoś tam przypadkiem nie było... dziś pewnie dopiero by mi się kończył wyrok... W każdym razie, to, jak i wszystkie pocięcia palców i paznokci przez lata wskazuje że do noży szczęścia nie mam i generalnie unikam.
  20. Ciekawa dyskusja, dobrze się czytało. Co do poprawności politycznej, to zgadzam się trochę z @MeganMarkle , przybiera to coraz częściej śmieszne lub wręcz karykaturalne formy. Z drugiej strony zgadzam się dużo z @katlia - ma to swoje pozytywy. Osobiście bardzo podoba mi się ta anglosaska, czy nawet szerzej rozumiana zachodnia powierzchowna uprzejmość. Bo osobiście zdecydowanie wolę powierzchowną uprzejmość od powierzchownej gburowatosci... zwłaszcza ze 90 procent codziennych międzyludzkich kontaktów jest powierzchowna... w pracy, w komunikacji, w urzędzie, w sklepie... I jak to przysłowie mówi - tu jest pies pogrzebany (lub inna forma zwierzęca o tej, innej lub nieokreślonej płciowości...no offence to no animal...) - czasem gdy zaczynamy życie w nowym miejscu, w pracy czy w życiu społecznym, zwłaszcza na początku, mamy problemy z wyznaczeniem granicy tego z którymi ludźmi kontakty mamy powierzchowne, z którymi bardziej zaawansowane, a z którymi, z czasem, możemy się pośmiać z ostatniego odcinka „Family Guy”.... a to już prawdziwy „innej circle”... bo w pracy może nam niefortunny powtórzony żart zafundować wizytę w HR... Czytając obie przedmówczynie miałem wrażenie, ze próbują pogodzić stronę pierwszą z trzecią, i stąd pewne problemy i niezrozumienie. Niektórych śmieszy jedno, innych drugie. I obie strony powinny mieć wolność korzystania, mówienia i śmiania się z tych spraw które im się podobają (i będą to robiły, bo robiły to w prywatnym kręgu od zawsze nawet w najstraszniejszych rezymach totalitarnych ktorym dzisiejsza tweeterowa „internet police” do pięt nie dorasta...). Jednak w momencie gdy się stykają w przestrzeni publicznej powinna obowiązywać neutralna poprawność. Nie widzę w tym nic złego.
  21. Już nie boli Wyleczył się szybko bo i nie pierwszy raz... nie bez powodu w domu noży nie ostrzymy... Gdyby nie były tępe to już dawno był połowy chyba palców nie miał. Taka moja special skill...
  22. Ok, widzę że odpowiedzi do mojego „referatu” na temat republikańskich mitologicznych zdolności do kontrolowania finansów w XXI wieku... kontr-komentarzy w tym temacie nie było... zatem... ...ruszamy dalej i odpowiadamy na parę poprzednich pytań i komentarzy na temat amerykańskiego długu i tego czy @kzielu powinien, jak mu to ktoś wyżej poradził, kupować tą obrożę na chiński pasek już teraz (najlepiej pewnie na AliExpress...) czy może powinien się z tym konkretnym zakupem jednak jeszcze trochę wstrzymać... Jak wiadomo dług publiczny USA przekroczył juz 27 trylionów (polskich bilionów...) dolarów. Postępujące amerykańskie zadłużenie można śledzić pod linkiem: https://www.usdebtclock.org/ Co widzę nowego dodali od mojej ostatniej wizyty kilka lat temu, to podział na stany - pod linkiem... https://www.usdebtclock.org/state-debt-clocks/state-of-alaska-debt-clock.html ... pierwsza zakładka w górnym lewym rogu. Tu mogą sobie posprawdzać dane ludzie dla których zadłużenie lokalnego rzadu ma znaczenie a którzy się zastanawiają „gdzie najlepiej zamieszkać w Stanach”... wiadomo, temat na forum co dwa tygodnie... Jest to też użyteczne dla zwolenników obu partii w momentach w których chcą się „naparzac” w temacie które rządy są lepsze (czy też - które są gorsze...) Anywhow... Temat długów i finansów, gdy jest porządnie opracowany, jest dla zwykłego czytelnika, w tym dla mnie, skomplikowany i nudny... za to w prostej wersji -„długi są złe” - jest politycznie chwytliwy i stąd czesto politycznie nadużywany. Jest to kombinacja której bardzo nie lubię... „polityczne problemy i proste rozwiązania” zatem pomimo że nie jest to mój „konik” to się mu przyjrzałem i zaryzykowałem próbę przystępnego przedstawienia tematu. Jeśli gdzies popełniłem błędy, to ekonomiści niech mnie poprawią. 1. Dla początkujących - a czytać będą to także tacy - oraz dla tych dziennikarzy którzy notorycznie używają obu pojęć zamiennie ... zatem bez urazy dla doświadczonych, zajmie to tylko chwilę - dług publiczny to nie jest deficyt budżetowy. Deficyt (lub jeśli ktoś ma szczęście - surplus) rocznego budżetu to suma przychodów i wydatków rządu w danym roku. Dług natomiast to jest suma długoterminowych zobowiązań rządu wobec instytucji finansowych, tak tych wewnetrznych, zewnętrznych lub międzynarodowych, jak i zobowiązań rzadu wobec obywateli, wobec obcych rządów, lub... wobec samego siebie... ... bo jedne agencje rządowe „pożyczające„ drugim to też jest spory procent oficjalnego długu (w amerykańskim przypadku - około jedna trzecia!). Generalnie rządy pożyczają u kogo mogą aby sfinansować to co obiecują... nie jest to częścią deficytu, ale jest to częścią długu. Częścią deficytu jest tylko suma corocznych odsetek od długoterminowego długu.... Dla przykładu, Twoje podatki idą na coroczny budżet, ale jakiś procent tego budżetu jest przeznaczony na wypłatę odsetek od długoterminowych zobowiązań Twojego rządu wobec szeregu podmiotów. Zatem - jeśli się kiedyś skusiłes na zakup rządowych obligacji, które są jedną z form finansowania (zadłużania) rzadu, to im większe oprocentowanie twoich obligacji, to tym większy procent twoich przyszłych podatków pójdzie na wypłatę tych odsetek...dla ciebie i innych którzy rządowe obligacje kupili... 2. Historycznie dług publiczny USA jako procent PKB był bardzo niski aż do I wojny światowej (kilka procent na początku XX wieku). Po wzroście w trakcie I wojny i spadku w latach 20-tych, dlug ponownie wzrósł w trakcie Wielkiej Recesji przełomu lat 20 i 30-tych ubiegłego wieku, spadł po New Deal Roosvelta, aby osiągnąć szczyt trakcie II wojny światowej, około 118 procent PKB. W powojennych dziesięcioleciach spadał aż do lat 80-tych gdy Reagan rzucił wszystko na jedną szalę aby „zbankrutować” ZSRR. Spadał przez 10 lat po wygranej Zimnej Wojnie, za Clintona, ale od czasów Busha Młodszego i coraz to nowych wojen, kryzysu finansowego, wydatków kadencji Obamy i Trumpa (tych czy innych - pytanie do prawicowych forumowiczów z poprzedniego wątku pozostaje aktualne - na co Trump wydał tryliony dolarów?), i oczywiście obecnej pandemii gdy przebił swój rekord z czasów II wojny światowej - obecnie - 125% GDP... Jest to zgodne z „generalnymi zasadami długu publicznego państw” - rośnie on w trakcie wojen, spada w czasie pokoju. Biorąc jednak pod uwagę to, że pokonanie Afganistanu, islamistów z ISIS, w tym w dużej mierze rożnej maści zradykalizowanych ochotników z Europy Zachodniej, pokonanie paru innych państw trzeciego świata... czy nawet „pokonanie” obecnego wirusa... żadną ale to absolutnie żadną miarą nie może się równać z kosztami związanymi z pokonaniem Trzeciej Rzeszy Niemieckiej, pokonaniem Japońskiego Imperium czy nawet ze sprowadzeniem do podłogi ZSRR... Tej skali wydatki i tej skali zadłużenie jakie widzimy w ostatnich 20 latach muszą budzić pytania czy warto było się aż tak bardzo zadłużyć aby osiągnąć te rezultaty które dziś na wschodniej półkuli obserwujemy?... To już retoryczne pytanie do amerykańskich podatników... 3. Czy długi rządów wobec „nie-państw”, czyli dlugi wobec własnych obywateli lub finansowych instytucji niezależnych od obcych rządów są „złe”? Znaczy - czy maja negatywny wpływ na gospodarkę? Odpowiedz będzie zależała od naszych poglądów. Myślę, że zdecydowana wiekszosc powie - są złe. Bo lepiej długów nie mieć niż je mieć. Jednak w politycznej rzeczywistości państw - to nie ma znaczenia. Wszystkie chyba rządy były od zawsze, są teraz, i pewnie będą w przyszłości w ten lub w podobny sposób zadłużone. Czy jest to dobre czy złe, rządów to nie obchodzi, tak po prostu jest. Nasza opinia wywodzi się z osobistych doświadczeń - długi nas osobiście ograniczają, a niektóre nas rujnują. Ale personalne doświadczenia, zwłaszcza tych z credit card debt z zasady 20 procent plus, mają się nijak do długów państw. Długi państw są niskooprocentowane i rozłożone w czasie dla ludzi biologicznie nieosiągalnym... i stąd pewnie, oprócz chęci uzyskania i/lub utrzymania władzy, jest to głównym powodem łatwości z jaką rzady się zadłużają - NIKT z żyjących NIGDY za to nie odpowie. Wielka Brytania, po wygranym okresie wojen napoleońskich w 1815 roku była zadłużona na około 250 procent PKB, zadłużona na dwa i pół raza tyle ile była warta, chyba absolutny rekord w nowoczesnym świecie. A to było „chwilę” przed szczytem potęgi brytyjskiego Imperium... ten szczyt jak się okazało.. pomimo zadłużenia, był dopiero kilkadziesiąt lat przed nimi... Wielka Brytania „spłaciła” te napoleońskie zobowiązania, jak również różne obligacje z czasów wojny krymskiej 1856 roku czy nawet cześć tych z I wojny światowej po wygranej konserwatystów w... 2010 roku... A „spłaciła” piszę w cudzysłowie, bo to „spłacenie” polegało na spłaceniu zobowiązań z osiemnastego i dziewiętnastego wieku i natychmiastowym zapchaniem powstałej dziury w budżecie poprzez zaciągniecie nowych kredytów, tyle, że dużo niżej oprocentowanych niż te sprzed dwustu lat... Spłacic kredyty XIX wieczne, zaciągnąć kredyty XXI wieczne o niższym oprocentowaniu.... Oglosic w mediach sukces... O drugiej wojnie światowej czy socjalnym państwie dobrobytu drugiej połowy XX wieku to ja nawet nie myślę... Te długi to są problemy naszych pra pra pra... ileś tam pra wnuków. Dziś ja osobiscie sobie splacam stare/nowe długi zaciągnięte na wojnę z Napoleonem sprzed ponad dwustu lat.. Kilkaset do półtora tysiąca funtów rocznie, szczytny cel, niech tam będzie na pohybel francuskiemu konusowi.... Tak lubię myśleć jak widzę te rachunki..... Spłatę dzisiejszych i przyszłych socjalistycznych pomysłów o których tu rozmawialiśmy w innych wątkach...w tym te szkockie podpaski, spłatę tych i innych dużo bardziej kosztownych „projektów” zostawiam pokoleniom żyjącym za 200-300 lat... W tym, finansowym sensie, kraje nowe, lub te zniszczone, podbite i/lub pózniej zreformowane mają „łatwiej”. Nikt od polskich podatników nie wymaga zrzutki na długi Księstwa Warszawskiego... One przepadły na zawsze... W przeciwieństwie do podatkowych rezydentów brytyjskich którzy płacą i będą płacić za wszystkie decyzje królów, królowych, premierów i premierek ostatnich kilkuset lat. Płacić w starej, lub w zrestrukturyzowanej formie. Generalnie, Zjednoczone Jeszcze Królestwo ciągnie tak już od... Wilhelma III (1650-1702)...co może wskazywać, że i przed młodym USA czasy jeszcze nie najgorsze... Ale... 4. ...ale historia toczy się dziś trochę szybciej niż kiedyś, a i amerykański dług rośnie w szokującym tempie. Czy jest on “sustainable”? „Utrzymywalny”? I pytanie to nie dotyczy samego długu, ale skali jego wzrostu... Osobiście powiedziałbym, że absolutnie nie. Nie wyobrażam sobie aby takie, geometryczne wręcz tempo dało się długo utrzymać bez żadnych konsekwencji.... Ale to moja opinia. Zdania ekonomistów są tu podzielone. Niektorzy uważają, ze „debt crisis”, ten państwowy (zachodni) jak i osobisty, to będzie nowy financial crisis z 2008, tylko dużo dużo gorszy, i że jest to tylko kwestia czasu. Drudzy mówią, że USA, jak i cały Zachód, w przewidywalnej przyszłości mogą się zadłużać tak mocno i tak bardzo jak im wyobraźnia pozwoli i nikt nic na to nie poradzi... Bo światowy system finansowy nadal „należy do” Zachodu. Kto mial racje i kto ostatecznie wygral, to bedziemy wiedzieli w przyszłości gdy, według dowcipu, jakiś ekonomista objaśni nam jasno, klarownie i profesjonalnie dlaczego kilkanascie lub kilkadziesiąt lat wcześniej wczesniej nie miał racji.... 5. ... i przechodzę ostatecznie do tych Chin, bo czuje dosłownie zza Oceanu ze @kzielu się irytuje bo czyta i czyta a dalej nie wie czy tą obroże na chiński pasek ma kupować czy nie... Zatem... Amerykanie maja największy odsetek długu zaciągniętego u - teoretycznie przynajmniej - niezależnych od nich podmiotów międzynarodowych. U obcych państw. Biorąc pod uwagę, ze wszyscy obracają się w systemie finansowym stworzonym przez Amerykanów dla Amerykanów, nie jest to aż tak ryzykowne jakim mogłoby się wydawać. Bo czym innym jest zadłużenie USA w systemie w którym są jak ryba w wodzie, i to ta duża ryba, a czym innym zadłużenie Grecji, Polski czy nawet takich krajów jak Rosja... Stąd tez takie kraje jak Rosja czy Chiny, swoje zadłużenie zewnętrzne starają się trzymać na wodzy dużo bardziej niż USA, zwłaszcza zadłużenie wobec obcych państw. To nie jest „ich” system, one są w nim tylko dlatego, że nie mają wyjścia i boją się, słusznie zresztą, ze w pewnym momencie mechanizmy systemu mogą zostać użyte przeciwko nim. I stąd tez na przykład Japonia, od wojny w sferze polityki zagranicznej faktycznie marionetką USA, ma rekordowe zadłużenie zagraniczne od dekad. Oni o niezależność polityczną martwić się nie muszą bo stracili ją już w 1945. Zewnętrzne długi poszczególnych krajów można sprawdzić pod linkiem: https://www.usdebtclock.org/world-debt-clock.html Zatem teraz Chiny. Na zeszły rok drugi największy zagraniczny wierzyciel USA. Drugi nawiększy, znaczy, że ma ponad... 5 procent amerykańskiego długu... słownie - pięć!... Pierwszym wierzycielem jest Japonia - tez ponad 5 procent, co chwilę zmieniają się miejscami. Potem UK, Irlandia, Brazylia, Hongkong i ... Wyspy Kajmanskie......... :/ Na Kajmanach to dopiero finansowe wałki muszą iść, nie? https://www.statista.com/statistics/246420/major-foreign-holders-of-us-treasury-debt/ Ale ok, komedia komedią a banksterzy banksterami, skupmy się na tych Chinach, bo one są jedynym aktorem który może coś tu namieszać, pomimo że mają tylko 5 procent. Chiny namieszać mogą w dwóch scenariuszach: A). Pokojowym - Chiny gwałtownie wyprzedają amerykańskie aktywa które posiadają. Stopy procentowe w USA idą w górę, życie na kredyt się w jakimś, nieprzewidywalnym stopniu załamuje. Z drugiej strony juan idzie w górę i załamuje się chiński eksport, który nadal jest podstawą chińskiej gospodarki i społecznego spokoju. W tym ekonomiści są generalnie zgodni. Zatem dopóki Chińczycy nie zbudują zdrowego i pewnego rynku wewnętrznego, to pozostanie scenariuszem w którym strzela się głowę komuś kto cię trzyma za rękę powstrzymujac przed ponownym spadkiem do przepaści z której sie dopiero co z trudem wygramoliłeś ... A nawet gdy ten rynek zbudują, chęć zysku nadal będzie tu potężna. Pieniądze jakie Chińczycy inwestują dziś w amerykański dług to jest raczej inwestycja we własny rozwój, inwestycja w sztuczne utrzymywanie niskiego kursu juana i przez to w lukratywny eksport. Do tego... Skutki wyprzedaży amerykańskich aktywów są takze teoretyczne. Chyba dwa lata temu wyprzedali na raz kilkaset bilonów i... nic się wielkiego nie stało. Dziś kupują europejskie obligacje o negatywnym oprocentowaniu... bo ma to dla nich ekonomiczny, a nie polityczny sens. W polityce - nie szkodzi im na pewno gdy cześć ludzi wierzy w chińska potęgę jako wierzyciela... w praktyce jednak realne opcje maja bardzo niewielkie. B). Wojna. Tu już łatwiej o przewidzenie rezultatów. W pierwszej i drugiej wojnie światowej USA poparły Imperium Brytyjskie i jego sojuszników z powodu podzielanych wartości, to prawda, zwłaszcza w wojnie drugiej, i pięknie to wygląda w podręcznikach historii. W rzeczywistości swoją rolę odegrały finanse - dłużnikami USA były głownie kraje koalicji antyniemieckiej.... A wierzycielom zależy aby dłużnik nie zbankrutował, w innym przypadku żadnych pieniędzy wierzyciel nie zobaczy. Ani odsetek, ani pieniędzy oryginalnie włożonych w „inwestycję”... Można wiec nawet zaryzykować stwierdzenie, ze amerykański dług wobec Chin oddala ryzyko wojny i bardziej łączy niż dzieli... Bo w przypadku nagłego upadku USA Chiny dostaną co najwyżej trochę bezwartościowego papieru... a ten to akurat mają już od paru tysięcy lat... W scenariuszu w którym Chińczycy podbijają i okupują USA... nie dość ze to science fiction... to tym bardziej meandry światowego systemu finansowego nie miałby wtedy żadnego znaczenia, w tym dzisiejsze slogany o politycznych skutkach amerykańskiego zadłużenia wobec Chin. Zwyciesca narzuciłby tu wszystko. W praktyce wiec, można rozpatrywać tylko scenariusz pokojowy. I tu Chiny mają dużo więcej do stracenia niż USA. A może nawet nie same Chiny a Chińska Partia Komunistyczna, której na zachowaniu władzy zależy dużo bardziej niż zmieniającym sie u steru Demokratom czy Republikanom, którzy do utraty władzy są przyzwyczajeni. Kryzys gospodarczy w USA zmiecie jednych, a wyniesie drugich. Az tak wiele się nie zmieni. A kto wie, jak trzeba będzie, to o się „wyksztaltuje” trzecią partię. W Chinach... potężny kryzys gospodarczy w oznacza dla rządzących bunt, krew, szubienice, lub w najlepszym przypadku ucieczkę na Zachód z kosztownościami pochowanymi po wnętrznościach ciała jak w swoim czasie uciekała z Rosji arystokracja.... Na to dygnitarze Partii Komunistycznej ani cała nowa czerwona burżuazja która się tam w ostatnich 40 latach wykształciła, obłowiła i dopiero ledwo co zaczęła korzystać z uroków zepsutego kapitalistycznego świata, na poważny konflikt ekonomiczny z USA ta elita nie może sobie pozwolić. Ale ponownie powiem - jeśli ktoś widzi tu scenariusz w którym chińscy wierzyciele nagle przychodzą i czegos żądają a amerykański dłużnik im to ze wstydem i bez oporu oddaje.... no to ja chętnie usłyszę jak to ma się technicznie odbyć? (Kajmany tez pewnie chętnie posłuchają )... W innym wypadku - jest to jeszcze jeden pusty, polityczny slogan. Co z długiem zrobi Biden/Harris... to zobaczymy, i będziemy komentować i oceniać. Na dzień dobry zegar dobija do prawie 28 trylionów...
  23. Ja się raczej z tym zgadzam, dobry wpis. Pare ciekawych informacji na ten temat ostatnio znalazłem, ale ze w weekend rozciąłem palca... to z pisaniem czegos więcej będę musiał zaczekać....
  24. Haha! Nawet nie wiedziałem Ale, @mcpear mi wyskoczył od razu a Ciebie szukałem i mi się z jakiegoś względu nie pokazywało, zatem dobrze, ze się ujawniłes. Ostatnio w Królestwie pojawiła się nam na internetowym koncie podatkowym opcja aby zobaczyc na co pieniądze podatników są wydawane... znaczy indywidualnie i co do funta. I zobaczyłem ile funtów wydaję rocznie osobiście na spłatę odsetek od zadłuzenia kraju, zadłuzenia które procentowo az tak bardzo nie odbiega od tego amerykańskiego. Potem ten @PiciuKwspomniał o tym długu USA wobec Chin i w ogóle tego konsekwencjach, co i mnie wczesniej ciekawiło, zatem trochę ostatnio o tym poczytałem ... ale ze, nawet po lekturze róznych zródeł, nie jestem w temacie ekspertem, a takich dwóch zimnych, analitycznych, apolitycznych i bezemocjonalnych mózgów ja wy dwaj to w necie nie znam to pomyślałem, ze was "due course" przywołam... Ale to będzie raczej na dniach, lub tygodniach, ale w kazdym bądz razie, mam parę zagadnień, i moze sporóbujemy podniesc merytoryczną częsc wątku o Bidenie. Bez urazy dla tych którzy chcą dalej kontynuowac dyskusję o toaletach czy o tym, kto z kim gdzie śpi i jak uprawia seks i jaki to ma wpływ na przyszłośc państwa... well.. if you must... feel free to do so.. Ja, mieszkając w kraju w którym prawica (ku rozpaczy pana Jakiego z Polski ) porzuciła juz jakiś czas temu hobby zaglądania ludziom pod kołdry... mam w tym temacie "średnie" zainteresowanie... W kazdym razie- dług, plany jego zwiększenia i/lub spłaty, Chiny, konsekwencje lub nie potencjalnej wyprzedazy aktywów, to jest jak na początek nowej kadencji, w czasach gdy dane z lat poprzednich są dostępne bardziej niz wcześsniej, to moim zdaniem całkiem ciekawy temat. Na najblizszą przyszłosc.
  25. Nie ma co się zbytnio dziwić. Antyrosyjska retoryka była głownie na amerykański "rynek wewnętrzny" (tak samo jak jest rządowa antyamerykańska retoryka w Rosji). Jeśli w 2009 roku administracja Obamy/Bidena była zdolna do robienia sławnego „resetu” gdy lufy rosyjskich czołgów ledwo ostygły po agresji na Gruzję, to tym bardziej dziś, po 4 najspokojniejszych latach od dwóch dekad, będą mogli wrócić do "business as usual" jeszcze szybciej niż 10 lat temu. W sprawie wysłania Navalnego do łagru wyśle się oczywiście "noty pełne oburzenia"... oczywiście... wiadomo... od tego są dyplomaci... ale ogólmie to idealistom czy tym wierzącym w tym co mówią polityczne partie czy nie daj boze polityczne media przypomnnę - 2021 nie nie jest pierwszym rokem w którym ludzie uprawiają politykę Zwrot Demokratów na kurs prorosyjski nie byłby niczym nadzwyczajnym, powiedziałbym wręcz ze brak takiego zwrotu w pierwszych latach kadencji byłby odstępstwem od normy. @kzielu w punkt z tą hipokryzją amerykańskiej prawicy. To trzeba przyznać. I mówię to jako finansowy prawicowiec, i naprawdę mnie to irytuje. XXI-wieczni Republikanie mają usta pełnych pięknych frazesów, ale rękę do rozrzucania pieniędzy mają lekką. Ostatnim odpowiedzialnym fiskalnie republikańskim prezydentem był George Bush Starszy. Herbert. W kampanii 1988 roku świętej pamięci Herbert powtarzał - „Read my lips - NO MORE TAXES!”... ale gdy trzeba było, to, będąc odpowiedzialnym, bo odpowiedzialnym i ogólnie bardzo dobrym prezydentem był, podatki Herbert podniósł. Dwa razy. Tak samo zresztą jak Reagan, który po oryginalnej obniżce podnosił podatki co najmniej 4 razy, choć nigdy te indywidualne (personal income taxes), wszystkie podwyzki były od biznesu, korporacji i tranzakcji biznesowych... coś co jest dziś nie do przekłnięcia dla Joe z Arizony z jednym truckiem na lease... God Save Amerrica od tych co zechcieliby pdniesc podatki Uberowi!... Masakra... Gdyby Reagan dziś był nowy i politycznie aktywny to dzisiejsza tak zwana „prawica” wyzwałaby go niechybnie od „lewaków”... @PiciuK Zadłużenie USA wynosiło w końcu 1992 roku, gdy Herbert Bush kończył kadencję, lekko ponad 4 tryliony (polskie biliony) dolarów. Przez następne 8 lat urzędowania Billa Clintona zadłuzenie wzrosło “zaledwie” do blisko 6 trylionów, ale konsekwentnie spadało jako procent GDP aż do 2000/01 roku. 2001 to był też ostatni rok w którym w budżecie była nadwyżka. Takich fiskalnych prawicowców jakim okazał się Clinton to dziś na świecie w samych wszelakich partiach prawicowych ze świecą szukać... Po-clintonowe 8 lat rządów Walkera Busha, syna Herberta, to była tak wielowymiarowa katastrofa, że dziś zamiast zapraszać go do różnych talk shows powinno się go, tak jak grzeszników w Średniowieczu, ubrać w pokutny worek po kartoflach i oprowadzać po miasteczkowych Main Streets wśród tłumu powtarzającego głośnym szeptem - "Shame. Shame. Shame!"... Dwie kosztujące tryliony wojny, w tym jedna nielegalna, Patriot Act i budowa potężnego i kosztownego aparatusu służb bezpieczeństwa państwa i inwiligacji obywateli, obniżki podatków dla korporacji, deregulacja, deficyt budżetowy rosnący z roku na rok... a wszystko zakończone kryzysem finansowym 2008 roku i wzrostem długu do ponad 10 trylionów... Gdzie tu był ten prawicowy konserwatyzm fiskalny? Gdzie tu była ta wolność jednostki? No ja się pytam gdzie kurde gdzie? Boze uchroń od takich "prawicowych rządów"... Ocenić 8 lat Obamy już trudniej. Bo i początki kadencji obu prezydentów były zupełnie inne. Bush odziedziczył po Demokratach kraj kwitnący gospodarczo oraz stabilną sytuację międzynarodową (obejrzyjcie na You Tube czy gdzieś debaty czy wywiady z kampanii prezydenckiej z lata 2000 roku... WTF... jaka NU DA!... nic się wtedy nie działo... Absolutnie NIC. Teoretyczne zmiany w aborcji były wtedy chyba najbardziej ekscytującym tematem...). A po ośmiu latach rządów prawicy, w tym 6 latach rządów nieskrepowanych (bo Kongres Republikanie stracili dopiero w 2006) Obama w 2009 przejął kraj w najgorszym stanie od 1930 roku, z braku lepszego wyrażenia - zastał totalną i kompletną rozpierduchę na każdym froncie... Naprawdę, jako osoba która nie popiera róznych lewicowych "fanaberii", tak wolałbym dopuścic w 2000 roku do władzy chcącego mnie opodatkowac transwestytę niz osobę pokoroju Busha. Bo zniszczyc największe w historii ludzkości mocarstwo w zaledwie 8 lat, no to jest jednak "talent"... Obama dostał ostatecznie tylko 2 lata na działanie, bo Demokraci pełną kontrolę Kongresu stracili już w 2010 roku i do końca kadencji Obamy jej nie odzyskali. Zatem 6 z 8 lat Obamy to było "lame duck". W aspekcie międzynarodowym,gdzie miał duzo więcej manewru, Obama kadencję zaczął dobrze, zaczął jako anty-Bush. Nawet ten reset z Rosją, którego jako Polak nigdy nie popierałem, miał swoje pewne para-racjonalne podstawy... powiedzmy. Ale ostatecznie Obama skończył - jako Busha klon... Owszem, gdyby nas samych odizolować od społeczeństwa, wozić wszędzie pancernym wozem, co rano przy śniadaniu karmić raportami o całym źle dziejącym się w kraju i na świecie które nam potencjalnie zagraża, sadzać w bunkrze wśród nowoczesnego sprzętu, zdjęć satelitów i obłożonych medalami generałów powtarzających do naszego ucha jak mantra - „Nine eleven!... Nine eleven!!.. Nine eleven!!!”... to pewnie każdy, nawet najbardziej liberalny z forumowiczów, jeden szybciej, druga wolniej... po paru latach przeobrazilibyśmy się w agresywnych militarystów nie tylko nie kończąc niekończących się wojen poprzednika, ale zaczynając swoje nowe niekończące się wojny.... Zaprobowalibyśmy totalną inwigilację społeczeństwa, podsłuchiwalibyśmy nawet najwierniejszych zagranicznych sojuszników, a z dronowania ludzi robilibyśmy sobie żarty... Ale to my, zwykli, słabi ludzie... Od Laureata Pokojowej Nagrody Nobla wymagałem większej odporności psychicznej na wpływy i silniejszego moralnego kręgosłupa, i stąd pewnie moja bezwzględna i powtarzajaca się tutaj krytyka. Najwyrazniej rozczarowania wkurzają bardziej niż przewidywalne porażki. Dług publiczny USA za Obamy, tak samo jak za Busha, mniej więcej podwoił się. W sumach bezwzględnych zaczyna to jednak wyglądać już bardzo przygnębiająco, bo podwojenie Bush/Obama oznaczało, że z ponad 10 trylionów zrobiło się 20 trylionów.... Cztery razy więcej niz za Clintona... Dwie stare wojny, plus dwie/trzy nowe wojny zrobiło tu swoje... Syria, Libia i jako trzecią liczę tu Jemen.. co jest dyskusyjne... bo w USA od czasu Iraku zaprzestano "nieprzewidywalnej" procedury głosowania w Kongresie na temat wojny... Bo wiadomo... raz, ze w czasach social media jakaś częśc Senatorów moze ulec presji społeczeństwa (znaczy ludzi którzy ich wybrali i którzy opłacają ich pensje i pensje pracowników senatorskiego biura) i zagłosowac przeciwko wojnie, a dwa - ktoś za 10 lat, gdy katastrofa kolejnej interwencji będzie ewidentna, ktoś moze chciec byc prezydentem i mu wyciągną jak głosował ...jak w swoim czasie pani Clinton... a tego nikt nie chce... zatem bi-partisan consensus został tu achievied, all happy, Aye!, ok!, w sprawie wojny nie głosujemy, po prostu na nią idziemy!... Amerykanie nawet nie wiedzą, ze ich podatki często idą na dronowanie pastuchów wielbłądów w Arabii...Anyway... ...trzymanie się tej zgniłej polityki amerykańskiej Republiki odcisnęło na budzecie Obamy swoje piętno. Radzenie sobie z kryzysem finansowym i recesją - to na dzień dobry dorzuciło trylion czy dwa. No i pewnie jakieś programy socjalne, kontynuowane lub nowe, Obamacare?, to też kosztuje. Ale i trudno się Obamie dziwić, że to wprowadzał. Pod takimi hasłami startował, pod takimi hasłami wygrał. To z niego zostało. Pamiętam, ze widziałem jego wywiad, juz po wygranej Trumpa w 2016, w którym mówił, ze byc moze "przyszedł za wcześnie"... Ze USA nie były na niego gotowe i ze z politycznego punktu widzenia byc moze trzeba było pozwolic się prawicy wypalic i samo-zniszczyc. Tu, w pewnym sensie, Clinton miała w prawyborach 2008 roku rację - przypadło mu rządzic w trudnym okresie na co nie byl gotowy. W spokojnych, normalnych czasach (jak na przykład w tych clintonowskich lat 90-tych) Obama byłby świetnym, moze nawet rewolucyjnie świetnym, prezydentem. W czasach wojny i niestabilności został ostatecznie stooge'm kompleksu militarno-przemysłowego i byłym prezydentem który moze co najwyzej bronic jednego znaczącego osiągniecia - Obamacare... Nawet jeśli mu się to uda, to będzie trochę mało jak na jego potencjał. Ale!... pomimo wszystkich tych zastanych problemów, własnych błędów, czy dobrowolnych obciążeń... deficyt budżetowy za kadencji Obamy malał z roku na rok aż do 2015 roku włącznie...Całkiem niezle jak na zastaną sytuację i własne obietnice z kosmosu i alternatywnego świata w którym "we actuallly can"...... Całkiem niezle... I teraz... po Obamie... 4 lata Trumpa... W stosunkach międzynarodowych - SUPER! Ruscy nikogo nowego nie napadają, Ameryka też nie. Odkąd zyję, a już trochę zyję, to jeśli moje życie podzielić na 4 letnie kadencje, to taka sytuacja się jeszcze nie zdarzyła! Zatem wybaczcie moje podekscytowanie tą pokojową nowoscią na planecie Ziemia Sprawdźcie jeśli chcecie, ale to się jeszcze nie zdarzyło!. Do tego... Bliski Wschód się godzi z Izraelem. „Wojenni” Irakijczycy i Afganie się zestarzeli, wyemigrowali lub już się wysadzili w powietrze. Ostatnie terrorystyczne sztyletowania w Wielkiej Brytanii miały miejsce już dobrych kilka miesięcy temu, i zostały dokonane przez Libijczyków, a ci zostali „wyzwoleni” przez Obamę i pozostawieni wlasnemu losowi juz 7-9? lat temu.... przypłynęli do nas 2-3 lata pózniej... potem adaptacja... i radykalizacja... nawet jeśli coś jeszcze będzie, to już ostatnia fala... w przenosi i dosłownie... Nowych nie ma.... happy days! High fives all around! W polityce wewnętrznej USA natomiast...no to juz inna historia... Bo pomimo braku nowych wojen, pomimo boomu gospodarczego którym Trump się non-stop chwalił, pomimo wyjścia z różnych porozumień międzynarodowych, czy anulowania takich „fanaberii” jak finansowanie programów aborcji za granicą z pieniędzy amerykańskiego podatnika, pomimo tego wszystkiego deficyt budżetowy, przy pełnej kontroli Republikanów 2016-18, deficit znów zaczął iść za kadencji Trumpa w górę... a dług publiczny w cztery lata urósł z 20 do 27 trylionów, jeszcze przed pandemią... Jak to jest możliwe i gdzie te pieniądze w takim razie poszły?... Jeśli nie poszły one na wojny jak do tej pory, jeśli nie poszły inwigilację własnego społeczeństwa czy społeczeństw obcych, jeśli nie poszłyy na socjal... no to ja się was "amerykańskich prawicowców" pytam - nas co wydaliście te pieniądze???? Jako prawicowy wyborca zadałbym właśnie to pytanie... Na co Trump i GOP wydali pieniądze w okresie w którym mieli nieskrępowaną władzę??? Matematyka to bezwzględna siła, a i fakt, ze Partia Republikańska po każdej kadencji i niekompetentnej finansowej klęsce, po zwiększeniu zadłużenia i po porażce w przeciwdziałaniu rozwarstwieniu społecznemu (które było wymienione, słusznie zresztą, wśród negatywow obecnego amerykańskiego systemu w podanym artykule @pepeaz ... tylko nie wiem dlaczego autorzy chcieliby za to winić Bidena gdy kazdego kto choćby podniesie temat rozwarstwienia dochodu prawica obrzuca kamieniami ? To jest jedna z maniupulacji. Na ogarnięcie wszystkich trzeba byłoby kolejnego arytułu i dziesiątek godzin których nikt nie jest w stanie poświęcic. Na tej zasdzie działa niestety dezinformacja w internecie)... ...GOP po każdej porażce w rządzeniu czy w próbie rządzenia przeobraża się w coś innego. Z tej bushowskiej, w tą z dominującą w niej Tea Party, potem w trumpizm, a teraz w coś chyba...... "Patriot Party?"... Tak się teraz chce prawicowe skrzydło nazywac??? Trzecia zmiana w przeciągu 20 lat? Niedługo dobiją do standardu partii wschodnioeuropejskich... Nakrasc się i zmienic motyw... To jest dla mnie tylko potwierdzenie przypuszczenia, że z pięknej historii partii zrobiono finansową piramidę, gdzie ci na górze zyskują, a reszta jest mamiona sloganami, "patriotyzmem", obietnicami i - i dla tych których to jara - „uporządkowaniem” życia seksualnego OBCYCH osób... Naprawdę, dla ceniących wolność swoją, ale także wolność innych ludzi, tą finansową jak i osobistą, to jest smutny stan spraw. A dla mnie osobiście - "Fool me once..."... Dwie kadencje neokonów z początku wieku wyleczyły mnie skutecznie z wiary we współczesną republikańską wizję USA... W każdym razie... widzę po ostatnich komentarzach, że wątek zrobił się trochę „nasty”... a to nie jest potrzebne. Ironią dzisiejszych czasów jest to, że wszyscy wiedzą, ze „news” trwa tylko chwilę, ale pomimo tej świadomości wszyscy zachowują się tak, jakby to co napiszą miało wpłynąć na kolejne wybory które będą ostateczne i na zawsze zadecydują o przyszłości Ziemian A tak nie jest... Teksańczyk Bush został zastąpiony przez mieszanego rasowo Obamę Husseina, ktory następnie został zastąpiony przez Trumpa, który w 2016 po raz kolejny wyrzucił czarną rodzinę z domu, tym razem Białego... A teraz jest Biden/Harris, którzy jeśli myślą, że siedzą na twardym lodzie to też się mylą... Bo tej skali zwycięstwo w tej skali kryzysie to jeszcze gorzej niż marne zwycięstwo Trumpa w 2016 czy Busha w 2000... zatem tu nic nie jest przesądzone i nie ma powodu aby sobie psuć krew i się wyzywać. W USA nie takie rzeki zawracano. Mój pierwszy wpis w tym wątku jest długi, ale w czasach gdy obie strony internetu się przerzucaja opiniami, epitetami i linkami do artykułów których manipulacje i/lub przemilczenia wymagalyby kolejnego artykułu... czasem długa odpowiedz jest potrzebna. A i miałem dzień wolny i dobrze trzymać umysł na świeżo. W między czasie - jeśli ktoś mnie przekona, ze współcześni amerykańscy Republikanie są... znaczy - byli i są w sensie praktycznym - finansowo odpowiedzialni, a nie ze coś tam tylko obiecują, ze będzie... ze są bardziej finansowo odpowiedzialni bardziej niż byli i są współcześni Demokraci... no to zapraszam. Jako konserwatysta który zazwyczaj dyskusję zaczyna od stwierdzenia, że generalnie to rolą państwa jest obrona obywateli przed innymi państwami oraz rozstrzyganie sporów pomiędzy obywatelami własnego państwa, a cała reszta to dodatki które, jeśli obywatele uznają, że ich na to stać, to do obowiązków państwa sobie te dodatki obywatele dodają... no jako taka osoba bardzo chętnie usłyszę matematyczne i finansowe argumenty dlaczego ktokolwiek kto nie ma dochodu idącego w setki i miliony dolarów rocznie miałby na taką partie jak GOP w USA w dzisiejszych czasach głosować... Na dziś, takich argumentów nie widzę. A co do szokujacego amerykańskiego długu @PiciuKi polityki Chin, to jest to bardzo ciekawy temat, nie tyko w skali USA ale całego Zachodu, i jest to co coś co mi ostatnio okazjonalnie zaprzątalo głowę, zwłaszcza, ze wszyscy to ignorują jakby jutro miało nigdy nie nadejsc, co sprawia ze tym bardziej jest to intrygujące, zatem cieszę się, ze poruszyłeś sprawę. I tu tez mam odpowiedz, ale to może jutro, lub w najbliższych dniach lub tygodniach.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...