Skocz do zawartości

Sytuacja z COVID-19 a wyjazd


mms007

Rekomendowane odpowiedzi

10 godzin temu, Iskierka napisał:

Hey Valaja, ja wychodzę z założenia, że każdy kraj ma swoje wady i zalety. A mieszkałam w Polsce, USA i Niemczech do tej pory.

Ale, tak jak @MeganMarkle powiedziała - nie jest tak łatwo wszystko rzucić na hop siup i wrócić. Powiedz mi, czy kiedykolwiek przeprowadzałaś się z jednego na drugi koniec Polski? Za granicę? Z kontynentu na kontynent? I to więcej niż raz? Właśnie dlatego, że Megan raz już to zrobiła, śmiem twierdzić, że nie ma ochoty na powtórkę, bo zna wszystkie realia tego procesu. A to zajmuje tygodnie, jak miesiące... Przeprowadzka z kraju do kraju to ogromne wydatki i stres, i zaczynanie wszystkiego od zera. I nie chodzi tu tylko o pieniądze, do tego wlicza się praca, znajomi, ułożenie sobie życia na nowo. Przeprowadzki są strasznie wyczerpujące psychicznie (przynajmniej według mnie), i sama nie wiem czy gorzej emigruje się samej czy z rodziną - to i to ma swoje dobre i złe strony, choć śmiem twierdzić, że z rodziną jest dużo większy kłopot.

Do tego dochodzi fakt, że Megan dopiero co ułożyła sobie jako tako życie w USA wreszcie (po 2 latach bez mała) i nie ma do czego wracać - ląduje na polskiej ziemi z mężem i dziećmi i nie ma niczego - ani pracy, ani domu, ani swojego dawnego życia. I zaczynaj w kółko Macieju ogarnianie wszystkiego od początku, wierz mi, to nie jest przyjemne. Przyzwyczajenie się do nowego miejsca zajmuje ok. roku. Plus wcale nie ma gwarancji, że po powrocie do Polski będzie szczęśliwsza - ja wróciłam z Chicago do rodzinnego miasta i odkryłam, ze Polskę kocham, ale mieszkać tam już nie chcę i nie potrafię. Nie mogłam się z powrotem odnaleźć w polskiej rzeczywistości - wszyscy znajomi ruszyli z życiem dalej (o, weryfikacja znajomości przez emigrację to też ciekawy temat, może trzeba będzie wątek osobny założyć),

Ja póki co mam tylko męża (za oceanem, więc też różowo nie jest), przeprowadzałam się już z 6-7x w ciągu ostatnich bodajże 8 lat (tak jakoś mi się życie potoczyło), z tego kilka razy z kraju do kraju, i powiem ci, że każda kolejna przeprowadzka męczy mnie coraz bardziej. Ciężko zaczynać jest życie od nowa za każdym razem, znajomi, praca, nie jest lekko, a ja byłam za każdym razem sama.

Jeszcze dodam coś od siebie - posiadanie rodziny, a samemu mieszkanie w USA to są dwie różne bajki. Dopóki sama tam nie pomieszkasz, to nie będziesz wiedziała, jak to jest martwić się o horrendalne ceny przedszkoli, uniwersytetów, emeryturę, zdrowie czy pracę/zasiłki dla bezrobotnych, urlopy macierzyńskie/. Pod względem społecznym w Europie naprawdę mamy dobrze, także w Polsce. Sama, od kiedy stoję przed decyzją o przeprowadzce do USA (a to nie jest decyzja "czy", ale "kiedy"), z coraz większymi obawami i niepokojem patrzę, co mnie tam czeka. A przecież już tam mieszkałam, więc w jakimś stopni te realia znam.

Wydaje mi się, że wiele osób patrzy na Stany przez różowe okulary i z pewną nieświadomością co do życia w USA, często tworzy wyimaginowany obraz na podstawie zasłyszanych opowieści i wizyt turystycznych. Owszem, Stany to kraj fantastycznych możliwości, ale też ogromnego ryzyka, według mnie dużo większego niż mamy na co dzień w Europie (ze względu na brak "parasola bezpieczeństwa" jakim jest polityka socjalna). I te osoby często przeżywają przykre rozczarowanie po przeprowadzce.

Każdy kraj ma wiele do zaoferowania Najważniejsze są i tak powody, którymi się kierujesz, decydując się na emigrację. (Notabene z czasem powody te często ulegają reewaluacji).W rachunku zysków i strat mogą okazać się niewystarczające, a wówczas nic nie pomoże i nawet najlepszy i najpiękniejszy kraj przegra i będzie wywoływał uczucie zawodu i rozczarowania. Ale kto nie wyemigruje ten się nie przekona

 

Wybaczcie, wygląda na to, że nieco za bardzo się rozpisałam. Ot takie skromne, filozoficzne przemyślenia emigrantki.

Tak przeprowadzalam się. Dzieci też mam, więc wiem co to są koszta. Skąd założenie że jestem gowniara bez wyobrazni co świata nie zna, tylko dlatego, że nie zgadzam się z tokiem myślenia Megan? Nie znamy się, więc jak mogę ją oceniać? I nie robię tego teraz, ani wcześniej. Nie kwestionuje jej sposobu na życie, ani nie umniejszam kompetencji, z drugiej strony tylko dlatego że myślę inaczej, nie pozwolę sobie skakac po głowie. Z góry część piszących zakłada, że wie co siedzi w głowie innego człowieka i kim jest. Wybory życiowe Megan to jest jej sprawa tylko i wylacznie, ale nie oznacza to że jest to jedyny drogowskaz dla innych. To tylko jedna z historii imigranckich, jakich wiele. Ani lepsza ani gorsza. Nigdzie, też nie powiedziałam  że Ameryka jest lepsza bo można się dorobić , stwierdzialam tylko, że Ameryka to nie Europa i nigdzie nie ma słowa, że USA jest lepsze. Jedyne co wytknęłam to narzekanie Megan, jak to ktoś już wspomniał to takie polskie, epatować tym gdzie się da. Gdyby to było jednorazowe, spoko, ale to wylewa się już któryś post. Życie to nie bajka, nieważne gdzie jesteś. Rozumiem opowiadanie historii, dzielenie się doświadczeniami, i to wszystko było i jest. Stwierdzam tylko że  przez pryzmat dzielenia się doświadczeniami wybija nadmierny ton narzekania na wszystko, ponad racjonalizm. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 58
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź
6 godzin temu, mcpear napisał:

Tanie bardzo dobre wina czerwone z Kalifornii,

 

Dodałabym do tego oliwę z Kalifornii, jest masa znakomitych małych firm produkujących oliwę na światowym poziomie. I masz gwarancję (póki co) że nie jest fałszowana!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 9.06.2020 o 11:44, Valaya napisał:

Tak przeprowadzalam się. Dzieci też mam, więc wiem co to są koszta. Skąd założenie że jestem gowniara bez wyobrazni co świata nie zna, tylko dlatego, że nie zgadzam się z tokiem myślenia Megan? Nie znamy się, więc jak mogę ją oceniać? I nie robię tego teraz, ani wcześniej. Nie kwestionuje jej sposobu na życie, ani nie umniejszam kompetencji, z drugiej strony tylko dlatego że myślę inaczej, nie pozwolę sobie skakac po głowie. Z góry część piszących zakłada, że wie co siedzi w głowie innego człowieka i kim jest. Wybory życiowe Megan to jest jej sprawa tylko i wylacznie, ale nie oznacza to że jest to jedyny drogowskaz dla innych. To tylko jedna z historii imigranckich, jakich wiele. Ani lepsza ani gorsza. Nigdzie, też nie powiedziałam  że Ameryka jest lepsza bo można się dorobić , stwierdzialam tylko, że Ameryka to nie Europa i nigdzie nie ma słowa, że USA jest lepsze. Jedyne co wytknęłam to narzekanie Megan, jak to ktoś już wspomniał to takie polskie, epatować tym gdzie się da. Gdyby to było jednorazowe, spoko, ale to wylewa się już któryś post. Życie to nie bajka, nieważne gdzie jesteś. Rozumiem opowiadanie historii, dzielenie się doświadczeniami, i to wszystko było i jest. Stwierdzam tylko że  przez pryzmat dzielenia się doświadczeniami wybija nadmierny ton narzekania na wszystko, ponad racjonalizm. 

Hej Valaya, bardzo mi przykro, że tak odebrałaś mój post. Wcale nie uważałam cię za kogoś bez wyobraźni i jestem bardzo daleka od zakładania tego, co ludzie myślą. Sama nie do końca czasem jestem pewna, co ja sama mam w głowie, więc kim jestem, żeby oceniać innych, tym bardziej ludzi z internetu? :)

Moja wypowiedź odnośnie złudzeń i różowych okularów w sumie nie była skoncentrowana na tobie, raczej jest wynikiem obserwacji kilkunastu znajomych, którzy po przeprowadzce do nowego kraju (Niemcy, USA) przeżyli ogromne rozczarowanie i nie mogli się tam odnaleźć (ze względu na brak znajomych, różnice kulturowe, odmienny tok myślenia czy język)

W swoim poprzednim poście chciałam podkreślić, że jest ogromna różnica między wyobrażeniem sobie czegoś (w tym wypadku: przeprowadzki za ocean), a osobistym doświadczeniem. Tak jak mówię - przeprowadzki, nawet wewnątrz kraju, czy Europie, to nie jest prosta sprawa. Ocean trochę to wszystko utrudnia, bo nie możesz się ot tak, zwyczajnie spakować w ciężarówkę i z całym dobytkiem jechać do dowolnego miejsca w Europie. Co więcej, przeprowadzka do kraju, z którego się wyemigrowało, wcale nie jest taka prosta. Ktoś, kto wyjechał z kraju miał ku temu powody, które nie dość, że nie znikną przy powrocie, to jeszcze się bardziej uwypuklą. Mieszkanie za granicą poszerza horyzonty (nieważne, jak sztampowe i oklepane to stwierdzenie się wydaje, tak rzeczywiście jest) i powrót (czy też raczej próba powrotu) do twojego starego życia już cię po prostu nie zadowala. Mimo, że wracasz do tego, co teoretycznie znasz, okazuje się, że przez czas twojego bycia na obczyźnie wszystko (przede wszystkim ludzie!) się pozmieniało. To wszytko powoduje jeszcze większe zagubienie niż przeprowadzka do nowego miejsca, mówię na podstawie własnych doświadczeń ;) 

Koszty finansowe to jedno, dochodzi jeszcze aspekt społeczny/towarzyski, a przy nowym kraju również szok kulturowy - nowe obyczaje i najczęściej nowy język (nie ważne jak dobrze go umiesz, nigdy nie będziesz w stanie wyrazić się w nim tak dobrze i sprawnie jak w ojczystym). Nieistotne, jak dużo wie się o jakimś miejscu przed faktyczną przeprowadzką, tego szoku i poczucia wyobcowania nie da się uniknąć, i tylko od twoich zdolności adaptacyjnych zależy, jak szybko sobie z nim poradzisz. U mnie przebiega to w miarę szybko, i zwykle po roku traktuję nowe miejsce jak dom, niektórzy potrzebują więcej czasu. Mówi się, że 3 lata to taka górna granica, żeby się w pełni przyzwyczaić do nowego miejsca i ja tyle też zalecam. Jeśli po 3 latach nie czujesz się w danym mieście/kraju jak u siebie, to czas, żeby poszukać sobie nowego miejsca na ziemi, w którym się odnajdziesz. W USA w sumie to proste, bo zmieniasz tylko stan i bam! od razu nowa przyroda, klimat, mentalność, jakoś szybciej to wszystko idzie ;)

Megan może i ostatnio częściej narzekała (nie wiem, nie zaobserwowałam tego), ale myślę, że to po prostu naturalna konsekwencja utraty pewnych złudzeń, z którymi mogła przyjechać do Ameryki. Dałabym jej jeszcze rok i myślę, że jej się poprawi i zaadaptuje trochę bardziej amerykański styl ;)

 

Dnia 9.06.2020 o 03:50, Karuzelka napisał:

ojjj Katalia z tym zdaniem to nigdy się nie zgodzę "w porownaniu do Europy/Azji/Am Lacinskiej, slaby class system" 

W Polsce każdy w rodzinie ma  kogoś komu sie lepiej, albo gorzej powodzi, ma jakiegoś wujka prawnika albo brata lekarza, choć sam skończył tylko gimnazium, nie jesteśmy przypisani do żadnej z klas, jak jesteśmy mądrzy idziemy na studia i możemy odnieść sukces.

Tutaj pani która u mnie sprząta, czasem przychodzi razem ze swoją córką która też sprząta a ostatnio zaczęła przyprowadzać ze sobą także wnuczkę, aby też się już uczyła...

Tutaj trzeba bardzo dużo determinacji, aby wybić się ze swojej klasy.

Ja myślę, że nie ważne gdzie - USA czy Europa, trzeba bardzo dużo determinacji w obydwu miejscach, żeby się wybić z konkretnego środowiska.

Znam sporo osób tu i tu i według mnie wszystko sprowadza się do człowieka i tego, jakie ma ambicje. Przecież ktoś ze wsi, ubogiego domu w Polsce, gdzie ledwo na jedzenie starcza, będzie miał takie same problemy, by pójść na studia w Warszawie jak przeciętny Amerykanin mieszkający w gettcie. Tu i tu łatwo nie będzie, konieczny będzie kredyt, dużo ciężkiej pracy i samozaparcia, by coś osiągnąć. Ale definitywnie można. I takich ludzi bardzo podziwiam, niech się im jak najlepiej wiedzie. (Moi osobiści idole!)

A co do pani, która sprząta i przyprowadza córkę/wnuczkę. Podam ci pewne kalkulacje w odniesieniu do przedmieść Chicago na bazie przypadku, który znałam. Niech mnie ktoś skoryguje, jeśli stawki są zbyt odległe od średnich (te akurat były w dosyć dobrej dzielnicy, ok. 20-30 min od Chicago)

Zakładając, że pani sprzątająca dostaje ok. 25-30$/h // 100$ za dom (ok. 3-4h sprzątania), przeciętnie w tygodniu (40h pracy) zarabia się ok. 1000$, a to są już całkiem niezłe pieniądze jak na amerykański rynek pracy. Jeśli porównać to do płacy minimalnej w USA (dla uproszczenia rachunków 10$/h, 400$ przy 40h tygodniu pracy), to naprawdę się nie dziwię, że ludzie wolą sprzątać niż mieć regularną pracę, tym bardziej jeśli nie mają studiów/konkretnego fachu w ręku.  Po prostu bardziej to się opłaca. Ba, ludzie na etatach w biurach często nawet takich stawek nie mają.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  

Dnia 9.06.2020 o 03:47, Xarthisius napisał:

no judgement, sama mieszkałam nie dalej jak 300-500m od kościoła przez praktycznie 25 lat życia, budziły mnie co tydzień. I wszystkie procesje zawsze przechodziły pod moim oknem, mama zawsze kazała się nam chować, żeby nie było widać, że nie poszliśmy ;) 

 

Dnia 9.06.2020 o 03:33, katlia napisał:

(...)

Dobra, a teraz, zapraszam Was na wpisanie rzeczy ktore lubicie w USA. Prosze unikac polityki bo to zaraz zepsuje atmosfere i zabawe. 

To ja też dodam coś od siebie:

- Cookie Dough! (szczególnie lody! :P Tęsknię za nimi od kiedy jestem w Europie, moje ulubione!)

- Baskin & Robins, gdzie można kupić lody o północy (najlepsze wspomnienia!)

- ten amerykański tygielek kulturowy (multi-kulti) i fakt, ze każdy w USA skąd jest i ma jakąś historię (bardzo lubię rozmawiać z imigrantami, sporo ich tam poznałam)

- że w USA relatywnie sporo imigrantów może zrobić karierę "od pucybuta do milionera" jeśli tylko chcą (tzw. "szklany sufit", jeśli jest, jest dużo wyżej dla imigrantów w USA niż w Europie)

- różnorodność (każdy stan to inna kultura, jedzenie, mentalność, przyroda) - fajnie to wszystko odkrywać

- natura i piękne widoki (szczególnie góry w CO, które przypominają mi Polskę, jezioro Michigan, które wygląda jak polskie morze)

- tam tak naprawdę wszystko idzie załatwić (bank, urząd itd.) i ludzie autentycznie starają się ci pomóc

- Amerykanie ze wszystkiego potrafią zrobić biznes (SPA dla psów? proszę bardzo! wyprowadzacz psów? Ależ oczywiście!) - wymyśl usługę, a ludzie będą gotowi za to zapłacić

- amerykańskie przedszkola

- mnogość i różnorodność restauracji i typów restauracji (w Niemczech tylko kebaby, włoskie i niemieckie jedzenie, czasem jakieś azjatyckie/sushi. Mam wrażenie, że jest tu dużo bardziej ubogo niż tam)

- że ludzie po pracy tak się realizują i mają mnóstwo dodatkowych zajęć. I fakt, że ludzie są tu tak oddani hobby, tworzą kluby czytelnicze, kulinarne, jakichś robótek ręcznych itd., bogata oferta zajęć artystycznych dla dorosłych (np. malowanie, garncarstwo), na które ludzie chodzą. Tutaj, gdzie mieszkam, większość tego typu inicjatyw dla obcokrajowców wychodzi przede wszystkim od Amerykanów z pobliskiej bazy wojskowej

- chęć Amerykanów do utrzymywania kontaktów towarzyskich i częstego wychodzenia na miasto, nawet jeśli mają dzieci

- zaangażowanie w wolontariat i inicjatywy społeczne (mam wrażenie, że ludzie w USA chętniej angażują się w pomoc innym)

- polskie kościoły (ale ja ogólnie bardzo lubię polskie kościoły na emigracji, to takie ośrodki polskości i życia społecznego, nazywam je "mała Polska")

- ilość polskich sklepów (w Chicago). Tu w Stuttgarcie mam tylko jeden, przeszło 1h jazdy ode mnie, także sami rozumiecie... ;)

- owoce egzotyczne! Awokado, mango, banany, papaje, ananasy, wszystko to jakoś inaczej smakuje, ma taki głęboki, wyrazisty smak

- skoro o jedzeniu mowa, to wszystkie dziwne amerykański wynalazki jedzeniowe. i szeroka gama ciasteczek Oreo w porządnych, sporych opakowaniach. i moje ukochane miętowe M&M's, w Europie ciężko je dostać

- relatywnie tanie amerykańskie linie lotnicze (w Europie rynek zaczyna być dominowany przez tanie linie lotnicze typu amerykański Spirit, a ja jednak lubię podróżować komfortowo. Amerykanie chyba też ;) )

- amerykańskie samochody i szerokie drogi

- muzea (nauki i przyrody, dla dzieci, nawet historii) - Amerykanie robią fantastyczne ekspozycje naukowe

- to, że USA jest tyle różnych powodów do świętowania i zabawy, często zaciągniętych z innych kultur (święto Św. Patryka, Halloween, Cinco de Mayo, 4th of July, Memorial Day)

- Święto Dziękczynienia - idea samego święta (przypomina mi polskie Boże Narodzenie). No i ten Indyk! Jako nie-Amerykanka na pewno będę świętować!

- Sezon jesienny (apple picking, pumpkin picking, ogromne labirynty z kukurydzy, wycinanie dyń na Halloween) - moja ulubiona pora roku, chyba się wybiorę w tym roku znowu

- American Barbecue i ich zamiłowanie do grilla, steaków i burgerów. Każdy prawdziwy Amerykanin ma porządny grill w ogródku i odpala go co najmniej raz w miesiącu (najczęściej co tydzień ;) )

- amerykańskie dinery, gdzie można zjeść pancakes na śniadanie. I same pancakes! Toć to genialny wynalazek jest! ;) 

- otwartość i życzliwość ludzi, łatwość nawiązywania kontaktów

- dekorowanie domów na święta (Boże narodzenie, Halloween, Dziękczynienie) - pięknie to wszystko wygląda, jak się spaceruje po typowych przedmieściach

- duma Amerykanów z ich pochodzenia i zwyczaj wywieszania flagi przed domem

- ilość rzeczy, które można sobie odpisać od podatku (wydaje mi się, że praktycznie wszystko)

- wszelkie możliwe drive through (wciąż mnie to fascynuje, szczególnie na poczcie i w bankach :o)

- AMERYKAŃSKIE RODEA, TANIEC LINIOWY, MUZYKA COUNTRY!!!

- Nowy Orlean i Waszyngton DC (piękne miejsca, chciałabym tam kiedyś wrócić :wub:)

 

Ach, starczy chyba tego, wyjdzie, że sama mam spaczone, nierealistyczne podejście do tego kraju ;) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 godzin temu, Iskierka napisał:

Hej Valaya, bardzo mi przykro, że tak odebrałaś mój post. Wcale nie uważałam cię za kogoś bez wyobraźni i jestem bardzo daleka od zakładania tego, co ludzie myślą. Sama nie do końca czasem jestem pewna, co ja sama mam w głowie, więc kim jestem, żeby oceniać innych, tym bardziej ludzi z internetu? :)

Moja wypowiedź odnośnie złudzeń i różowych okularów w sumie nie była skoncentrowana na tobie, raczej jest wynikiem obserwacji kilkunastu znajomych, którzy po przeprowadzce do nowego kraju (Niemcy, USA) przeżyli ogromne rozczarowanie i nie mogli się tam odnaleźć (ze względu na brak znajomych, różnice kulturowe, odmienny tok myślenia czy język)

W swoim poprzednim poście chciałam podkreślić, że jest ogromna różnica między wyobrażeniem sobie czegoś (w tym wypadku: przeprowadzki za ocean), a osobistym doświadczeniem. Tak jak mówię - przeprowadzki, nawet wewnątrz kraju, czy Europie, to nie jest prosta sprawa. Ocean trochę to wszystko utrudnia, bo nie możesz się ot tak, zwyczajnie spakować w ciężarówkę i z całym dobytkiem jechać do dowolnego miejsca w Europie. Co więcej, przeprowadzka do kraju, z którego się wyemigrowało, wcale nie jest taka prosta. Ktoś, kto wyjechał z kraju miał ku temu powody, które nie dość, że nie znikną przy powrocie, to jeszcze się bardziej uwypuklą. Mieszkanie za granicą poszerza horyzonty (nieważne, jak sztampowe i oklepane to stwierdzenie się wydaje, tak rzeczywiście jest) i powrót (czy też raczej próba powrotu) do twojego starego życia już cię po prostu nie zadowala. Mimo, że wracasz do tego, co teoretycznie znasz, okazuje się, że przez czas twojego bycia na obczyźnie wszystko (przede wszystkim ludzie!) się pozmieniało. To wszytko powoduje jeszcze większe zagubienie niż przeprowadzka do nowego miejsca, mówię na podstawie własnych doświadczeń ;) 

Koszty finansowe to jedno, dochodzi jeszcze aspekt społeczny/towarzyski, a przy nowym kraju również szok kulturowy - nowe obyczaje i najczęściej nowy język (nie ważne jak dobrze go umiesz, nigdy nie będziesz w stanie wyrazić się w nim tak dobrze i sprawnie jak w ojczystym). Nieistotne, jak dużo wie się o jakimś miejscu przed faktyczną przeprowadzką, tego szoku i poczucia wyobcowania nie da się uniknąć, i tylko od twoich zdolności adaptacyjnych zależy, jak szybko sobie z nim poradzisz. U mnie przebiega to w miarę szybko, i zwykle po roku traktuję nowe miejsce jak dom, niektórzy potrzebują więcej czasu. Mówi się, że 3 lata to taka górna granica, żeby się w pełni przyzwyczaić do nowego miejsca i ja tyle też zalecam. Jeśli po 3 latach nie czujesz się w danym mieście/kraju jak u siebie, to czas, żeby poszukać sobie nowego miejsca na ziemi, w którym się odnajdziesz. W USA w sumie to proste, bo zmieniasz tylko stan i bam! od razu nowa przyroda, klimat, mentalność, jakoś szybciej to wszystko idzie ;)

Megan może i ostatnio częściej narzekała (nie wiem, nie zaobserwowałam tego), ale myślę, że to po prostu naturalna konsekwencja utraty pewnych złudzeń, z którymi mogła przyjechać do Ameryki. Dałabym jej jeszcze rok i myślę, że jej się poprawi i zaadaptuje trochę bardziej amerykański styl ;)

 

 

Nie jestem taka obrażalska ;) Napisałaś praktycznie to co chciałam wyrazić, z jedną różnicą, ja nie lubię przesadnego  narzekania i od razu mnie to razi. Osobiście nie mam stresu z przeprowadzkami, ze zmianą klimatu czy pracy, ale to są już predyspozycje indywidualne. Kiedyś musieliśmy się wyprowadzić z roczną córka w 2 godziny, a to były czasy kiedy auta nie mieliśmy. No ale dało się choć łatwo nie było, w trakcie pakowania organizowaliśmy transport i nowe lokum. :rolleyes: Czasem poprostu musimy zderzyć się ze scianą. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, Iskierka napisał:

Ja myślę, że nie ważne gdzie - USA czy Europa, trzeba bardzo dużo determinacji w obydwu miejscach, żeby się wybić z konkretnego środowiska.

Znam sporo osób tu i tu i według mnie wszystko sprowadza się do człowieka i tego, jakie ma ambicje. Przecież ktoś ze wsi, ubogiego domu w Polsce, gdzie ledwo na jedzenie starcza, będzie miał takie same problemy, by pójść na studia w Warszawie jak przeciętny Amerykanin mieszkający w gettcie. Tu i tu łatwo nie będzie, konieczny będzie kredyt, dużo ciężkiej pracy i samozaparcia, by coś osiągnąć. Ale definitywnie można. I takich ludzi bardzo podziwiam, niech się im jak najlepiej wiedzie. (Moi osobiści idole!)

A co do pani, która sprząta i przyprowadza córkę/wnuczkę. Podam ci pewne kalkulacje w odniesieniu do przedmieść Chicago na bazie przypadku, który znałam. Niech mnie ktoś skoryguje, jeśli stawki są zbyt odległe od średnich (te akurat były w dosyć dobrej dzielnicy, ok. 20-30 min od Chicago)

Zakładając, że pani sprzątająca dostaje ok. 25-30$/h // 100$ za dom (ok. 3-4h sprzątania), przeciętnie w tygodniu (40h pracy) zarabia się ok. 1000$, a to są już całkiem niezłe pieniądze jak na amerykański rynek pracy. Jeśli porównać to do płacy minimalnej w USA (dla uproszczenia rachunków 10$/h, 400$ przy 40h tygodniu pracy), to naprawdę się nie dziwię, że ludzie wolą sprzątać niż mieć regularną pracę, tym bardziej jeśli nie mają studiów/konkretnego fachu w ręku.  Po prostu bardziej to się opłaca. Ba, ludzie na etatach w biurach często nawet takich stawek nie mają.

Myśle, że w USA zdecydowanie trzeba mieć więcej determinacji, aby się wybić.  W Polsce znam osoby, które pochodziły z patologicznych wręcz rodzin, gdzie była duża bieda w domu. Dostawały za darmo akademik, do tego stypendium socjalne, jeżeli dobrze się uczyły dostawały do tego stypendium naukowe, nawet były w stanie pojechać na roczną wymianę za granicę. Podczas wakacji wyjeżdżali do Holandii, Niemiec, Francji na prace sezonowe, aby mieć kieszonkowe na kolejny rok studiów. Skończyli studia, bez długów. Z drugiej strony znam amerykańskie historie, gdzie afro-amerykańska pięciolatka biegała po kilka mil dziennie wzdłuż rzeki Potomac, aby mogła dostać w przyszłości stypendium. Dostała je, ale głownie za to, że była mądra, a nie za to bieganie przez cale dzieciństwo, które wspomina z koszmarem, skończyła Stanford jest lekarzem, ale i tak przez wiele lat spłacała długi, ponieważ tak jak wiele razy tu było wspomniane- tutaj nie ma darmowych studiów, nawet jak masz stypendium. Znam też historię osób, które były biedne, ale cieżko pracowały i dostały się na dobre studia ze stypendiami i wiecie co? Nie mogły podjąć studiów ponieważ ich rodzice nie zgodzili się na kredyt studencki dla nich - ze zwykłej złośliwości, albo z obawy, że te długi spadną na nich w przyszłości.

Co do sprzątania to ja myślę, że nie są to takie kokosy w CA, jest tu bardzo duża konkurencja i życie bardzo drogie. Nie sądzę, aby to był "konkretny fach w ręku" który tu jest warty przekazywania z pokolenia na pokolenie. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

9 godzin temu, Iskierka napisał:

Jeśli porównać to do płacy minimalnej w USA (dla uproszczenia rachunków 10$/h, 400$ przy 40h tygodniu pracy), to naprawdę się nie dziwię, że ludzie wolą sprzątać niż mieć regularną pracę, tym bardziej jeśli nie mają studiów/konkretnego fachu w ręku.  Po prostu bardziej to się opłaca. Ba, ludzie na etatach w biurach często nawet takich stawek nie mają.

To mnie smieszy. Ludzie "na etatach" (cos co nie istnieje w USA) w biurach maja ubezpieczenie medczne i inwestycje na emeryture, inwestycje do ktorych pracodawca dodaje. Ta pancia sprzatajaca domy bedzie sama musiala sie o to troszczyc, co moze ja kosztowac $600 na miesiac za samo ubezpieczenie, nie mowiac o innych kosztach zwiazanych z opieka lekarska. Potem dodaj jakies 25% na podatki stanowo/federalne, koszty samochodu bez ktorego tu sie nie da zyc, ubezpieczenie samochodowe i roczna rejestracja :) oczywscie zadnych sick days, itp. Nadal myslisz zie "bardziej sie oplaca"? Bo Ci powiem, to jest praca z ktorej jedna osoba nie wyzyje, no chyba ze mieszka gdzies na odludziu gdzie NIKT nie zaplaci $100 za dom. U mnie (a mieszkam w sporym miescie) polowe tego ludzie nie placa.  

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

18 minut temu, Karuzelka napisał:

Nie mogły podjąć studiów ponieważ ich rodzice nie zgodzili się na kredyt studencki dla nich - ze zwykłej złośliwości, albo z obawy, że te długi spadną na nich w przyszłości.

Albo -- bardziej realistycznie -- bo by sie nie kwalifikowali na kredyt. Bo to dziala tak: student bierze kredyt, ale rodzice musza podpisac, bo jezeli dziecko nie splaci to rodzice musza. Ale zeby dostac ten kredyt to rodzic musi miec dobra credit history. Wiec mase mlodych ludzi nie moze sie zapozyczyc na studia -- legalnie student moze tylko pozyczyc okolo $6,000 na rok. Zeby pozyczyc wiecej rodzina musi miec srodki finansowe. A biorac pod uwage ze 40% Amerykanow nie ma $400 na nieoczekiwany wydatek to sa raczej male szanse. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, Valaya napisał:

Nie jestem taka obrażalska ;) Napisałaś praktycznie to co chciałam wyrazić, z jedną różnicą, ja nie lubię przesadnego  narzekania i od razu mnie to razi. Osobiście nie mam stresu z przeprowadzkami, ze zmianą klimatu czy pracy, ale to są już predyspozycje indywidualne. Kiedyś musieliśmy się wyprowadzić z roczną córka w 2 godziny, a to były czasy kiedy auta nie mieliśmy. No ale dało się choć łatwo nie było, w trakcie pakowania organizowaliśmy transport i nowe lokum. :rolleyes: Czasem poprostu musimy zderzyć się ze scianą. 

Bardzo się cieszę, ze mamy podobne zdanie w tej kwestii. Podziwiam za to za elastyczność, 2h na organizację przeprowadzki to prawdziwa próba charakteru ;)

17 minut temu, Karuzelka napisał:

(...) Znam też historię osób, które były biedne, ale cieżko pracowały i dostały się na dobre studia ze stypendiami i wiecie co? Nie mogły podjąć studiów ponieważ ich rodzice nie zgodzili się na kredyt studencki dla nich - ze zwykłej złośliwości, albo z obawy, że te długi spadną na nich w przyszłości.

Co do sprzątania to ja myślę, że nie są to takie kokosy w CA, jest tu bardzo duża konkurencja i życie bardzo drogie. Nie sądzę, aby to był "konkretny fach w ręku" który tu jest warty przekazywania z pokolenia na pokolenie. 

Hej Karuzelka, co do tych rodziców, którzy się nie zgodzili na kredyt studencki to jestem bardzo zaskoczona i tego nie rozumiem, ale cóż, u mnie w domu panowała zawsze zupełnie inna mentalność i rodzice robili co mogli, żeby nas na studia wysłać, to samo dziadkowie moich rodziców.

I nie, też nie uważam, że sprzątanie to jest sposób na życie. "Konkretny fach" to dla mnie elektryk, hydraulik, krawcowa (nie wiem, czy ten zawód jeszcze w USA ma rację bytu), coś, z czego faktycznie można żyć i jest to zawód wyuczony. Jak dla mnie albo się wie jak sprzątać albo nie, tam nie ma za wiele do nauczenia się - owszem, można z tego żyć, tylko po co, skoro i córka i wnuczka mówią płynnie po angielsku? Taka praca jest dobrym rozwiązaniem dla kogoś, kto np. nie mówi po angielsku.

2 minuty temu, katlia napisał:

To mnie smieszy. Ludzie "na etatach" (cos co nie istnieje w USA) w biurach maja ubezpieczenie medczne i inwestycje na emeryture, inwestycje do ktorych pracodawca dodaje. Ta pancia sprzatajaca domy bedzie sama musiala sie o to troszczyc, zo moze ja kosztowac $600 na miesiac. Potem dodaj jakies 25% na podatki stanowo/federalne, koszty samochodu bez ktorego tu sie nie da zyc, ubezpieczenie samochodowe i roczna rejestracja :) oczywscie zadnych sick days, itp. Nadal myslisz zie "bardziej sie oplaca"? Bo Ci powiem, to jest praca z ktorej jedna osoba nie wyzyje, no chyba ze mieszka gdzies na odludziu gdzie NIKT nie zaplaci $100 za dom. U mnie (a mieszkam w sporym miescie) polowe tego ludzie nie placa.  

@katlia , ja wcale nie uważam, ze to lepsze wyjście. Osobiście jestem zwolennikiem tzw. twardych umiejętności/zawodów - albo nabytych na studiach, albo wyuczonych, jeśli ktoś do studiów nie ma smykałki, bądź możliwości finansowych..

Zgadzam się w pełni, że wszystkie benefity od pracodawcy odchodzą (ubezpieczenie, SS, płatny urlop), co istotnie pomniejsza atrakcyjność takiej pracy.

Raczej chciałam podkreślić, że dla osób bez wykształcenia/wyuczonego zawodu  mających do wyboru sprzątanie lub pracę za płacę minimalną jest to jakieś rozwiązanie, bo ludzie w ten sposób, zobaczą więcej żywej gotówki w ręku, nawet po opłaceniu ubezpieczenia. No i jest to stosunkowo dobrze płatna praca, jeśli jest się nielegalnie w USA i nie mówi po angielsku.

Co do tych stawek - ja podaję na konkretnym przykładzie, który znam, bogate przedmieścia Chicago. Było to w 2016 roku i faktycznie rodzina płaciła 100$ dziewczynie za sprzątnięcie całego domu, było to średnio 3-3,5h pracy. Niestety nie orientuję się jak wyglądają takie usługi w CO.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Standardowa stawka za sprzątanie domu w południowej kalifornii to $69 (nie korzystam ale orientowałem się). To nie jest rynek feelancerów. Tu jest cała rzesza firm i firemek to oferujących. Gdy jakaś firma jest bardziej agresywna to oferuje tę usługe za $64 albo $59. W przypadku podpisania umowy 12 miesięcznej można chyba wynegocjować pierwszy rok za $49 (to było najniższe co widziałem). Najczęściej wgląda to tak, że usługa za $69 obejmuje mniej więcej 1.5 godziny pracy dwóch pań. W większości wypadków są to kobiety z Meksyku. Nikt im w Zielone Karty nie zagląda ale jest niezerowa szansa, że są tutaj bez papierów. Więc firma pewnie im płaci po $8/$10/$12 za godzinę. Czyli kosztują one firmę pomiędzy $25 a $40 za usługę i pomiędzy $30 a $40 trafia do właściciela firmy, który finansuje "środki czystości". Dla tych kobiet to bardzo ciężki kawałek chleba. Zapewne robią 4-5 domów dziennie zarabiając pomiędzy $60 a $80 na dzień. Do $1000 na tydzień im bardzo daleko. Gdyby nie napiwki (praktycznie każdy sąsiad z tego co wiem to daje im $10-$15 każdej), które  podnoszą ich dochód to pewnie byłyby na granicy wegetacji. Oczywiście żadnych benefitów typu ubezpieczenie medyczne, chorobowe, urlopy czy inne takie nie dostają.

To, że ty wydajesz $100 za 4 godzinne sprzątanie nie oznacza, że Pani która u Ciebie była dostała $25 za godzinę. Rozumiem, że opierasz się o przykład kiedy to rodzina zatrudniała konkretną Panią, której markę i jakość znała. Taką pozycję na tym rynku ta Pani sprzątająca musi sobie wyrobić przez lata ciężkiej pracy za stawki znacznie niższe niż $25

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...