-
Liczba zawartości
1 221 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
97
Zawartość dodana przez mola
-
-
Jak najbardziej! Dziękuję i polecam się!
-
Figi lubią się z czerwonym winem. Jak potrzebujesz przy smażeniu je czymś "podlać" to tylko czerwonym wytrawnym Edit: w sensie wino lej do gara z figami
-
To jest konsekwencja tego jak wymagania na wizy F są skonstruowane. I przed epidemią stało w regułach, że jak się przyjeżdża na studia na wizie F, to nie na coś, co odbywa się online. Uniwersytety próbują odnaleźć się w pandemii, wiele osób z faculty nie chce prowadzić zajęć w normalnym trybie, więc pojawił się problem. Nikt z rządu (przynajmniej ja nie słyszałam) nie naciska na uniwersytety, by przeniosły się online, mocniejszy nacisk jest ze strony prowadzących zajęcia (u mnie na kampusie też). Studia dla zagranicznych są bardzo drogie (co najmniej 2x stawka dla mieszkańców stanu), dlatego jest tu mnóstwo dzieciaków bogatych rodziców (jak się na kampusie widzi kogoś w sportowym aucie - duża szansa, ze to student z Azji, Europejczycy mają swoje renomowane uczelnie, poza tym dziecko po studiach w USA w Chinach to pewnie plus milion do prestiżu na dzielni), dlatego w mojej opinii władze uczelniane próbując sobie radzić z epidemią trochę zapomniały o tym, jakie wymagania wizowe muszą spełniać międzynarodowi studenci. Trochę to smutne, że tak się poskładało, ale trudno winić ICE o stosowanie prawa, które było długo przed epidemią. Swoją drogą, nie sądzę żeby mój kampus, gdzie międzynarodowych jest 20%, się zdecydował, żeby przejść na 100% zajęć online. Na razie nie ma takich planów. No chyba, że zagraniczni zdecydują się płacić tuition i robić zajęcia zdalnie.
- 2 815 odpowiedzi
-
- prezydent
- waszyngton
- (i 5 więcej)
-
-
U nas odwołane. Zazwyczaj był fajny show od kooperacji miasto-kampus, oraz mniejszy show od jednego z lokalnych country clubów. Nie wiem jak country club, ale miasto odwołało. Natomiast... Nasz sąsiad wraz z kolegami wybrał się na zakupy fajerwerkowe do Indiany i - wedle sąsiadki - panowie trochę popłynęli. Mamy dostać namiary na tajną miejscówkę, gdzie będą dolary wysadzać w powietrze, więc pewnie pojedziemy i z samochodu będziemy podziwiać
-
Ja z kolei pamietam poszukiwania kwiatów kopru w spożywczaku, chyba na małosolne albo jakieś inne ogórki były mi potrzebne. W końcu przez przypadek znaleźliśmy. W kwiaciarni.
-
Pamiętam naszą wyprawę do Chicago dwa lata temu, w czerwcu. Jechaliśmy wtedy na wywiad do USCIS i do konsulatu. U nas, raptem 2h jazdy na południe były wtedy już 30C upały, więc pojechaliśmy na letniaka. Jadąc przez centrum dziwili mnie ludzie w puchowych kurtkach, jak zaparkowaliśmy koło konsulatu - zrozumiałam. Mieliśmy plan na dłuższy spacer, ale było tak lodowato, że szybcikiem, dziecku jezioro pokazać i do hotelu. A na listopadowe ciepełko to mogę polecić kierunek. Wybraliśmy się na początku grudnia i mieliśmy puste, karaibskie plaże tylko dla siebie, bezprzesiadkowo z ORD
-
sukienkę ślubną w charakterze eksponatu dla potomności.
-
8. Dokumenty. Świadectwo maturalne, dyplomy, odpisy aktów urodzenia, ślubu, wszystko co istotne. Nie wiadomo, kiedy się przyda, a załatwianie przez ocean bywa upierdliwe. 9. Istotna dokumentacja medyczna. Mój dentysta poprosił o starsze RTG żeby mieć lepszy obraz mojej sytuacji. Wszystkie moje zdjęcia uzębienia ma na komputerze mój dentysta w PL, ale odbiłam się od RODO i pani na recepcji nie wyśle, więc trzeba kogoś upoważnić, oddelegować, nagrają na CD... Także jak ktoś się leczy i jest duża szansa że leczenie będzie w USA miało ciąg dalszy, to polecam zebrać sobie elektronicznie co najważniejsze i mieć.
-
Ja jak idę do restauracji to jestem jak ten krytyk z "Ratatuille" Już taki typ. W Austin mieliśmy ulubiony steak house, sieciowy Saltgrass. Lubiliśmy tam zabierać gości z PL, bo mieli super wystrój i klimat: rogi longhornów i inne łupy z polowań na ścianach, wystawione jakieś narzędzia rolnicze, niezależnie od pory roku paliło się w kominku, no i wiadomo - sport na TV, bar, goście w kapeluszach i kowbojkach. Ale... za każdym razem wizyta tam to była dla mnie męczarnia bo od przekroczenia progu czułam tylko kurz na tych wszystkich longhornach, narzędziach... Zazwyczaj gości z PL zabieramy do steakhouse'a i na śniadanie do typowego diner, gdzie serwowane są jajka, hash browns, panie zwracają się do wszystkich per "honey" i ogólnie jest klimat. Mamy tu taki zupełnie niesieciowy diner, na który sami od czasu do czasu wpadamy na śniadania. Każdy kaseton na suficie jest inny, stoły mocno sfatygowane, ale jedzenie dobre, atmosfera super, no i w sobotę rano trzeba mieć szczęście by miejsce znaleźć. A na meksykańską kuchnię idziemy za każdym razem jak jesteśmy w Austin. Jest bez porównania do naszej lokalnej meksykańskiej. Ogólnie u nas na wsi wybór cuisinów nie powala.
-
Ani jedno, ani drugie. Z dwóch różnych powodów
-
Oj proszę mi tu niczego takiego nie imputować Primo, nigdzie nie nazwałam żadnej restauracji taką "dla chołoty". Secundo - nigdzie nie napisałam, że sami nie korzystamy. Natomiast kilka razy w tygodniu to zwyczajnie nie dałabym rady, głównie żołądkowo (a o tym była tamtejsza dyskusja). Bywa szybki obiad z McD, Slim Chicken, Panera, ale to 2-3 razy w miesiącu. Z pizzy to Papa Murphys lub Jet's. Plus do tego jakieś restauracje lokalne: chińskie, koreańskie meksykańskie. Gdzieś tak średnio raz w tygodniu mamy coś z restauracji. Natomiast ja to jednak jestem team gotowanie w domu, tak było i za czasów polskich, i jest za czasów amerykańskich. Texas Roadhouse to dla mnie nie jest już fast-food, zazwyczaj jeździmy (do tego albo innego sieciowego steak house'a) jak ktoś nas z PL odwiedza. Natomiast od kiedy mąż grilluje na poważnie to osobiście najbardziej lubię BBQ domowe.
-
U nas z kosztów do poniesienia to było doposażenie domowego biura (ekstra biurko, krzesło, drukarka...) oraz rozrywki dla dziecka - przybyło trochę puzzli i zabawek. Za to najbardziej odczuwalnym od razu zyskiem na koncie było obniżenie opłat za przedszkole - przedszkole kasuje nas 30% tygodniowego tuition, co się przekłada na $150 oszczędności tygodniowo.
-
Kolor faktycznie bardzo podobny, ale wydaje mi się, że nasze dechy szersze (mamy 3.25 cala). My z desek do podłogi mieliśmy zrobione też listwy i zostało jedno nieotworzone pudło do zwrotu.
-
Żadna tam olejowana, dębowe deski już kupione polakierowane, ale majster polecił jakiś preparat do konserwacji i trzeba było po nałożeniu poczekać aż dobrze wyschnie. Całość prezentuje się tak:
-
U nas w końcu koniec remontu, dwa ostatnie dni to już było tylko położenie impregnatu na dechy i wstawienie mebli. W weekend ugotowałam zaległy wielkanocny żurek, trochę zajęło dorwanie mąki żytniej. Poza tym pogoda w końcu do życia, więc z sąsiadami otworzyliśmy sezon na siedzenie na driveway'u, żeby nudy nie było raz u nich, raz u nas.
-
A u nas dziś ma być 23C i piękny dzień. Miks dobrych i złych rzeczy na drugą połowę tygodnia: wstałam z tak potwornych bólem głowy, że nie mogłam otworzyć oczu, po wzięciu advilu już coś widzę. Zaraz rozmowa z moją menadżerką pt. praca zdalna w czasach zarazy: plusy i minusy, a moje dziecko jeszcze śpi. Jak znam życie to wstanie akurat jak zacznie się telekonfa i zażąda mamy ASAP. Będzie rozmowa z misiem koalą uczepionym mnie, przynajmniej nie trzeba będzie wyjaśniać jak wygląda moja praca zdalna. Do tego - dzisiaj dziewiąty dzień remontu, ale z dobrych aspektów: ostatni. Ze złych - czekają nas ze dwa dni sprzątania po remontowego... Ale na coś trzeba tegoroczny urlop zużyć, w tym roku raczej się nigdzie nie wybierzemy...
-
Tymczasem - dzisiaj na konto wpłynęło nam trumpowe. Załapaliśmy się na styk. I my jesteśmy w sytuacji, że nie będzie przerw czy zmian w wypłacie.
- 2 815 odpowiedzi
-
- prezydent
- waszyngton
- (i 5 więcej)
-
To melduję, że u nas wszyscy w porządku.
-
No @ilon tu co tydzień prawie się kazała z planów weekendowych spowiadać, to ruch był większy. A tak to jakoś faktycznie marazm...
-
U nas z tradycyjnych to będą jajka faszerowane i ćwikła. Do tego jakaś sałatka pewnie. Żurek za mną chodzi, ale nie sposób było znaleźć mąki żytniej na zakwas, więc będę robić jak dostaniemy mąkę. Mąż się przymierza do domowego pastrami, ale na kiedy będzie to nie wiem.
-
Poza tym kto jak to - ale Chiny w tępieniu tradycji ludowych to zawodowcy, co pokazuje jakieś niespełna 100 ostatnich lat historii tego kraju. Swoją drogą niedawno był na wyborczej artykuł w temacie: https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,25843525,na-mokrych-targach-mieszaja-sie-plyny-ustrojowe-zwierzat.html Wnioski z tego artykułu - medycyna chińska nie oferuje tak szerokiej oferty leków na bazie zwierząt jak asortyment dostępny na mokrych targach, prócz okresu kiedy Chiny były pogrążone w głodzie (skutkiem decyzji politycznych z ubiegłego wieku) nigdy nie było parcia na jedzenie wszystkiego co się rusza - jednak łatwiej się hoduje kurczaki niż poluje w dżungli. W Chinach nie brakuje mięsa nazwijmy to - konwencjonalnego, a obecnie jedzenie dzikich zwierząt to rozrywka bogatych snobów, a nie podstawa diety chińskiego Kowalskiego. I jeśli rząd Chin nie chce tego ukrócić albo ściśle regulować, to raczej z uwagi na tychże bogatych snobów.
-
Prócz zaprezentowanego brisket były także w menu obiadowym: leczo ugotowane zawczasu i zapakowane w słoiki pierogi (połowa na obiad, połowa do zamrażarki - team mrożenie przed gotowaniem) domowy pad thai - lepiej smakował dnia następnego odsmażany carbonara steki z zamrażarki - zamrożone przez zarazą, z akcji dry aging przez 45 dni, któregoś dnia ugotowałam rosół (w zamrażarce), resztki rosołowego mięsa poszły do potrawki z grzybami, warzywa z rosołu na pasztet warzywny (w zamrażarce) meksykański take out domowy mac&cheese z marchewką i groszkiem oraz zapiekanka pt. resztki z lodówki w sosie pomidorowym zapiekane z makaronem i serem. To z ostatnich 3 tygodni w domu, wszystko jedzone po dwa dni.
-
Zwykły buttermilk, chyba 3% tłuszczu. U nas w każdym sklepie.
