Skocz do zawartości

Chciałem Powiedzieć Że...


andyopole

Rekomendowane odpowiedzi

Ciekawa dyskusja, dobrze się czytało.

Co do poprawności politycznej, to zgadzam się trochę z @MeganMarkle , przybiera to coraz częściej śmieszne lub wręcz karykaturalne formy.

Z drugiej strony zgadzam się dużo z  @katlia - ma to swoje pozytywy. Osobiście bardzo podoba mi się ta anglosaska, czy nawet szerzej rozumiana zachodnia powierzchowna uprzejmość. Bo osobiście zdecydowanie wolę powierzchowną uprzejmość od powierzchownej gburowatosci... zwłaszcza ze 90 procent codziennych międzyludzkich kontaktów jest powierzchowna... w pracy, w komunikacji, w urzędzie, w sklepie...

I jak to przysłowie mówi - tu jest pies pogrzebany (lub inna forma zwierzęca o tej, innej lub nieokreślonej płciowości...no offence to no animal...) - czasem gdy zaczynamy życie w nowym miejscu, w pracy czy w życiu społecznym, zwłaszcza na początku, mamy problemy z wyznaczeniem granicy tego z którymi ludźmi kontakty mamy powierzchowne, z którymi bardziej zaawansowane, a z którymi, z czasem, możemy się pośmiać z ostatniego odcinka „Family Guy”.... a to już prawdziwy  „innej circle”... bo w pracy może nam niefortunny powtórzony żart zafundować wizytę w HR... 

Czytając obie przedmówczynie miałem wrażenie, ze próbują pogodzić stronę pierwszą z trzecią, i stąd pewne problemy i niezrozumienie. Niektórych śmieszy jedno, innych drugie. I obie strony powinny mieć wolność korzystania, mówienia i śmiania się z tych spraw które im się podobają (i będą to robiły, bo robiły to w prywatnym kręgu od zawsze nawet w najstraszniejszych rezymach totalitarnych ktorym dzisiejsza tweeterowa „internet police” do pięt nie dorasta...).

Jednak w momencie gdy się stykają w przestrzeni publicznej powinna obowiązywać neutralna poprawność. Nie widzę w tym nic złego. 

  • Upvote 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

On 2/19/2021 at 3:54 PM, Zuza007 said:

Moja znajoma, ze swoim holenderskim mężem i dziećmi, mieszka w bardzo dobrej okolicy w Connecticut (nieopodal Old Greenwitch). On pracuje na kierowniczym stanowisku w holenderskim banku, ma status expata, więc jak to się mówi "wysoki grade" i należało mu się albo fajne mieszkanie na Manhattanie albo dom tam właśnie. Oczywiście dom jest wynajmowany. 

Na block party zorganizowanym w tamtej okolicy mieli okazję trochę się poznać z okolicznymi sąsiadami. Pierwsze pytanie - jestes waścicielem, czy wynajmujesz? - i szybkie kończenie rozmowy, jak się okazało, że nie są właścicelami domu. Ale nawet właścicele "nieodpowiedniego koloru" (M opowiadała o amerykance, której mąż jest chyba Iranczykiem) nie są towarzysko atrakcyjni....

 

Ja to często lubię być adwokatem diabła... zatem i tu spróbuję.

Izolowanie czy ignorowanie kogoś o podobnym lub wyższym statusie finansowym i/lub społecznym tylko z powodu pochodzenia czy koloru skóry jest absolutnie nie do obronienia. To już są prawdziwi rasiści. I dziś coś takiego pomimo wszystko chyba jednak się rzadziej  zdarza niż kiedyś. Wielu ludzi w wyższych kręgach jest nadal łasych na pieniądze i dalsze towarzyskie awanse, a w niektórych liberalnych kręgach takie kontakty dziś wręcz pomagają. W każdym razie - takie sprawy to rasizm i tu nie ma innego komentarza.

Ale izolowanie kogoś tylko z powodu statusu społecznego, rodziny czy ubóstwa nie jest niczym nadzwyczajnym... I robią to wszyscy i codziennie...

Popatrz na to tak... Z biegiem lat ludzie zdają sobie sprawę, że czas jest ograniczony. I mają coraz mniej ochoty na rzeczy na które być może „marnowali” czas w młodości. A zwłaszcza jeśli nadal mają jakaś „agendę” - cel rodzinny, finansowy, biznesowy czy towarzyski. Lub po prostu chcą resztę życia przeżyć w spokoju... Kontakty z obcymi ludźmi którzy się tym celom nie przysługują przestają być dla nich atrakcyjne.

I ta pani która olała tego białego  wynajmującego, ta pani obracająca się w towarzystwie innych pań i dam będących żonami właścicieli domów, lub pań będących właścicielkami, zrobiła dokładnie to samo - zagadała, obczaila że koleś jest nie z ich kręgów i po krótkiej rozmowie uznała ze nic nowego do jej życia nie wniesie, zwłaszcza ze wkrótce pewnie się stąd wyprowadzi. Szkoda czasu. Nic czego nie doświadczyła na studiach, w młodości, czy o czym nie słyszała od znajomych...

I teraz, zanim się usadowimy na tym naszym wysokim moralnym koniu i zaczniemy galopować ku walce z niesprawiedliwością społeczną czy ku walce ze snobizmem klas wyższych... zastanówmy się... kto z nas kiedyś nie zrobił czegos podobnego?

Czy ktoś kiedyś nie stracił kontaktu ze znajomym bo wiedział, że ze znajomego nigdy nic nie będzie i tyko będzie chciał od nas pożyczać pieniądze? Kto nie unikał kontaktu z takimi ludźmi na towarzyskiej imprezie? Która żona kiedyś nie powiedziała mężowi - „Ten Twój kolega... that’s a „no...no...„ Ja go tu nie chce widzieć i ty też nie powinieneś!” (tu akurat żony mają czesto szósty zmysł...) Ile matek kiedyś powiedziało - „Hmmm... z tymi dziećmi to wy się się nie bawcie... z nimi się nie zadajcie..  Bo rodzina, bo towarzystwo, bo zły wpływ.... „ Hmm?

Ktoś powie - to co innego! A ja zapytam - dlaczego? Bo pani z Connecticut z domem była od nas wyżej w społecznej hierarchii a dzieci bezrobotnych pijaków z osiedla są w społecznej hierarchii od nas niżej? To nie jest obiektywny argument.

Bo czy te głupie, złe dzieci z pijackich rodzin które nie mogą zadawać się z naszymi zdolnymi, dobrymi dziećmi z trzeźwych rodzin mają inne serca i inne w tych sercach uczucia niż bogaty holenderski manager wynajmujący na osiedlu właścicieli domów który nie ma respektu u bogatych właścicieli domów?

Czy teraz jak to czytacie to nie macie wrażenia, ze ten wynajmujący to trochę „a cry baby case” w porównaniu z cierpieniami i wykluczeniem jakie niższe klasy zadają jeszcze niższym klasom?

Od tej pani różni nas tyko pozycja w hierarchii, oraz liczba klas których nie lubimy (tych wyżej) i tych które ignorujemy (tych niżej), a liczba ta zależy od tego na jakim poziomie jesteśmy.

Bo nasze życie na pewno byłoby ciekawsze gdybyśmy się zatrzymali i posłuchali bezdomnego czy pijaka z naszego bloku i poznali historię jego życia, wyborów i błędów, pewnie tez sporo niezłych anegdot, kto był social worker ten wie jak ciekawi to bywają ludzie... Ale jednak jakoś tego chyba nie robimy...

My sobie o bezdomności czy o problemach społecznych klasy niższej od nas, my sobie o tym poczytamy na necie i podyskutujemy na forum... Pani z Connecticut o napływowych managerach, H1B i rynku wynajmu w Connecticut sobie poczyta w New Yorker w czasie wakacyjnego pobytu w Martha’s Vinyard... Czy aż tak wiele nas od niej różni w podejściu do tych bezpośrednio niżej od nas?

Można wręcz powiedzieć, ze ona przynajmniej z tymi jak to Brytyjczycy mawiają - „unwashed masses” - z tymi z jej sąsiedztwa nawiązała kontakt.  Krótki i bezemocjonalny, ale jednak. My, z „unwashed massess” z naszej osiedla zazwyczaj unikamy nawet kontaktu wzrokowego...

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia...

  • Upvote 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

14 hours ago, PiciuK said:

Ten temat pojawił się po raz pierwszy gdzies w 2017 roku. Złapał mnie wtedy w Stanach bo tam o tym po raz pierwszy w jakiejś stacji radiowej słyszałem. Teraz najwyraźniej ten kotlet został w social media odgrzany bo pandemia i Bill popularny....

Pokusiłem się dziś o poczytanie obu zapodanych linków, jak i o wcześniejsze lektury... i o ile generalnie wariatów nie brakuje po obu stronach, tak podane informacje nie są aż tak sensacyjne na jakie wyglądają.

W mediach antyliberalnych przedstawia się to już od lat jako szaleńczą szarże opętanych poprawnością polityczną liberałów na absolutne prawa matematyki... ktore są oczywiście absolutne (co w matematyce trzeba lubić, matematyka apolitycznie dodaje tryliony tak Demokratów jak i Republikanów bezemocjonalnie)... ergo... każdy atak na matematykę jest głupotą... ergo... liberałowie atakujący matematykę są głupi.... ergo... liberałowie są głupi...

...a w rzeczywistości... prawda jest dużo bardziej prozaiczna i nudna. W największym skrócie (nikt mojego nowego referatu tu chyba nie chce) chodzi o to, aby nauczyciele nie używali „rasowych kalk” w nauczaniu matematyki... W sensie... aby nie zakładali z góry, że Biali i Azjaci są matematycznie zdolni, a Latynosi i Czarni są matematycznie słabsi... i aby nie adaptowali poziomu nauczania uczniów do swoich... preconcepctions.... wcześniejszych kalk... założeń... tak chyba to trzeba tłumaczyć... na temat rasowych zdolności ich uczniów w tej dziedzinie, ale do faktycznych zdolności jednostki bez względu na jej kolor skóry.

Bo to ma swoje konsekwencje. Bo aby osiągnąć maksimum potencjału trzeba wyjść poza swoją „comfort zone”. Strefę komfortu. Czyli być na tyle narażonym na dyskomfort (fizyczny, psychiczny lub intelektualny) aby zwiększyć swoje zdolności, ale nie tyle aby się załamać czy wręcz sobie zaszkodzić. Coś jak na siłowni. Aby osiągnąć masę/siłę musisz odczuć dyskomfort w trakcie ćwiczeń. Ale nie aż taki dyskomfort aby nadwyrężyć mięśnie czy złamać stawy.

Generalnie w tym całym “rasizmie w matematyce” chodzi o to nie traktować Czarnych czy Latynosów jak tych „chudzielcow” z siłowni którzy nie mogą podnieść nic więcej niż 2x25x10 na sesje i tyle i do domu i tylko tyle i nie więcej im przez cala kilkunastoletnia edukacje dawać...

Bo jeśli tak będzie się ich traktować, „po macoszemu”, to faktycznie nigdy, nawet ci z młodzieńczym potencjałem, nigdy niczego „cięższego” w dorosłym życiu nie podniosą.

I wcale ta koncepcja nie jest moim zdaniem głupia jeśli się na nią spojrzy oczami obiektywnego obserwatora (czy trenera). 

Jest to jeden z tych tematów w którym „tak zwana prawica” spłyca temat i z jakiegoś względu pozuje na obrońcę mniejszości.... w sensie chyba... ze niby w kontrze do liberałów...  a w rzeczywistości nie wnikajac w szczegóły.

W razie gdyby prawicowcy faktycznie naprawdę, w nieinternetowy sposób, codziennie martwili się matematycznymi perspektywami mniejszości etnicznych w USA, to pragnę zapewnić, ze takie programy tylko mniejszosciom pomogą. A nawet gdyby nie doszły one skutku, to najlepsi z nich i tak się przebija. Szkoda byłoby tych którym się nie uda, ale jednak.

Bo pomimo wszystko USA w postępie tu zawsze przodowało. Nawet w XX wieku, pomimo rasizmu, KKK, i innych spraw, USA potrafiło przyciągać do siebie naukowców. W tym naukowców którzy zostali wygnani przez rasistów ze swoich ojczyzn, naukowców którzy zbudowali USA  bombę która by zmiotła z powierzchni ziemi ojczyznę tych naukowców gdyby faszyści rządzący tymi krajami mieli więcej zdolności aby ciągnąć wojnę o pare miesięcy dłużej.... Faszyści europejscy byli za słabi, zatem Japończycy „took one for the team” (or actually - two)...

W każdym razie, każdemu tu chodzi o zwiększenie potencjału USA, a to, jeśli nie chce się w nieskończoność „kraść” mózgów z zagranicy, musi zaczynać się od pre-school. I ta „antyrasistowskie podejście” w matematyce byłoby tu przydatne. 

Edytowane przez rzecze1
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...